Nasze pierwsze wrażenia z wietnamskiej kultury, czy też stylu życia Wietnamczyków są mieszane. Negatywne, jak i pozytywne wrażenia są w równowadze.
Na samym początku byliśmy przekonani, że się znajdujemy we wietnamskim Bangkoku. Jednak ze świtem stwierdziliśmy, że wylądowaliśmy w zupełnie innym świecie. Jest to świat pełen motocyklów i skuterów oraz smogu. W Ho Chi Minhie mieszka aż 7 mln obywatel (taka sobie Słowacja)! Chodzi bardziej o prowincje aniżeli miasto. Samo centrum oznaczene jako District 1 jest raczej mniejsze. Można go przejść na piechotę, jednak klimat nie za bardzo sprzyja takiej wycieczce. Z tego powodu wynajeliśmy riksze (cyclo ridera), który nas przekonywał, że za 2 osoby i około 3 godziny jazdy między najciekawszymi pamiątkami/ muzeami w mieście zapłacimy 150.000 VDG (150 Kč).
Pan cyclo rider nas zawiózł pod samo ciekawe miejsce i czekał na nas. Takim sposobem zwiedziliśmy Muzeum wojny wietnamsko – amerykańskiej, starą pocztę, kościoł Roter Dam, Pałac Reunification, muzeum miasta Ho Chi Minh a ostatnim punktem wycieczki miała być rzeka Sajgon.
Riksza przygoda
Podczas podziękowań za mile spędzone dopołudnie i płacenia 150.000 VDG na nas zaczoł cyclo rider krzyczeć, że cena jest 1.500.000 VDG (1500 Kč). Z karteczką, na której miał wypisane wszystkie miejsca warte zwiedzenia w Sajgonie na nas krzyczał i krzyczał a my cały czas oponowaliśmy, że chodzi o bzdure. Daniel bardzo elegancko panowi powiedział zdanie: „Don’t be rude.” a ja wziołam panowi z ręku jego kartkę na której nam cały czas pokazywał cene 1.500.000 VDG. Punkt kulminacyjny dopiero przychodzi, gdy Daniel pokazuje panowi, że w portfelu nie mamy więcej kasy niż 200.000 VDG a w ten moment pan chlapnie mnie przez rękę, w której trzymałam jego kartkę. Chyba zrozumiał, że przestrzelił i nasza ofensywna speech o policjantach itp. chyba zafunkcionowała. Poszliśmy sobie a go zostawiliśmy z 200.000 VDG.
Gdyby przewodnik Lonely Planet nie przestrzegał nas o takich oszustwach, chyba zapłacilibyśmy mu nawet tak wysoką stawkę. Jednak doświadczenia z zeszłego roku a pewność w siebie zwyciężyły.
Financial Tower
Popołudnie spędziliśmy w bogatszej części miasta, gdzie wybudowane są wysokie hotele a około nich znajdują się sklepy ze zegarkami, modą przeplatane restauracjami oraz kafejkami. Po przejściu trzech może czterech ulic jednak znowu zaczeła się dzielica raczej biedniejszych obywatel.
Wydaliśmy 200.000 VDG/ osoba by wyjechać na 49 piętro łapacza chmur Financial Tower wybudowanego w roku 2011. Perspektywa miasta z tej wysokości okazała się niesamowita. Ten widok sprawił, że wydaliśmy z siebie te bardzo zpopularyzowane trzy literki „WOW”. W skrócie można powiedzieć, że bieda jest przeplatana bogactwem w tym mieście. Widać było, że są budowane nowe budynki nie tylko w centrum, ale też o okolicach tętnącego centrum. Wszystkie główne ulice ograniczają duże zielone drzewa a parków w Sajgonie jest też pod dostatkiem.
Zieleni w Sajgonie powinno być o dużo więcej, jeżeli weźmiemy pod uwagę ilość motocyklów pędzących ulicami. Człowiek może się zatrzymać a w 1 minute doliczy się około 140 motocyklów, które za 60 sekund mineły dany punkt. Prechodzić drogi w takim ruchu, gdy nie istnieje prawo przechodnigo ani semafory, jest dosyć trudne, ale też pełne adrenaliny doświadczenie. Po dniu spędzonym w mieście wytrenowaliśmy nasze przejścia z chodniku na chodnik do perfekcji a sami byliśmy z siebie dumni, jak sprawnie nam poszło. Na zdjęciach nie można ująć ten widok, więc później wstawimy na bloga video z ulic Ho Chi Minh. Trzeba dodać, że w całym mieście nie istnieje żadne metro, czy też tramwaje. Obywatele są wskazani tylko i wyłącznie na swoje samochody (bardzo sporadycznie widziane) i motocykle czy też busy połączeń miejskich.