Archiwa kategorii: Wietnam

Ryżowe pola pokonane pieszo w Sa Pa

Jeszcze przed zakupem biletów lotniczych do Wietnamu, mieliśmy jedyny warunek – widzieć pola ryżowe w okolicach miasta Sa Pa we Wietnamie. Miejsce to znajduję się na samej północy państwa w górach tylko parę kilometrów od granicy z Chinami. Niemalże kiczowate zdjęcia pól ryżowych nas zachwyciły. Piękna zieleń wbiła się gleboko w naszą pamięć.

W połowie naszego wyjazdu usiedliśmy, by ustalić plan dalszej drogi po Wietnamie. Wychodziło na jedno. Nie damy rady wszystkiego widzieć. Nawet przyszedł nam pomysł do głowy o Sa Pie zapomnieć a raczej skupić się na miejscach bliżej  położonych. Daniel  zaczał szukać powodów, by nie jechać do daleko położonej Sa Py, … a bo daleko, a bo będzie padać i nic nie zobaczymy, a bo zmarnowany czas, a bo w 60 procentach nam się nie uda iść na trekking  w dobrej pogodzie . W dodatku wszyscy polecali wynająć lokalnego przewodnika, którego nie mieliśmy.

Zdesperowana decyzją, by skasować podroż do SaPy,  wrzuciłam do Google proste hasło: „local guide in Sapa”. Na trzecim miejscu na iPadzie wyskoczyło mi video na You Tube. Sympatyczna dziewczyna, trochę łamanym angielskim, przedstawila się jako lokalna przewodniczka pochodząca z plemienia Hmongów, którzy mieszkają w górach w okolicach miasta Sa Pa. Dziewczyna proponowała wycieczkę po okolicach Sa Py i zachęcała do kontaktu.

Poniżej link na video:

https://www.youtube.com/watch?v=p8ujCZiZTG8

Bez namysłu zadzwoniłam do dziewczyny z video. Krótka rozmowa przekonała mnie, że to właściwy  wybór. Według głosu oraz dobrej angielszczyzny ( była o wiele lepsza niż na video) zdecydowaliśmy się pojechać do Sa Py, wędrować po polach ryżowych z Mimi, przewodniczką z YouTube. Wizja wędrówki po polach ryżowych  nas maksymalnie rozweseliła i nabiła  nową energią.

DSCN1934.JPGPrzewodniczka Mimi ze swym synem

Pociąg do Lao Cai

DSCN1801.JPG

DSCN1802.JPG
Najpierw pojechaliśmy pociągiem do Lao Cai a dalej mini vanem do Sa Pa. W pociągu zamówiliśmy najwyższą klasę – Fanxipan Train. Cena jednego biletu za 13 godzinową jazdę nocnym pociągiem z Hanoi do Lao Cai wynosiła $40.  Na pewno by wystarczyła tańsza klasa Tulico.

Trekking w Sa Pie
Porankiem (godzina 6:50) czekaliśmy na rynku w Sa Pie na kuzynkę Mimi, która miała nas poprowadzić pierwszy dzień naszej wycieczki. Mimi zajęta była inną grupką turystów, więc dołączyła do nas dopiero podczas drugiego dnia.

DSCN1805.JPG

DSCN1808.JPG

DSCN1812.JPGMiasto Sa Pa z innej perspektywy

Podczas wycieczki towarzyszyły nam dalsze dwie panie oraz dziewczynka. Nie dokońca wiedzieliśmy, czemu cały czas idą z nami. Najprawdopodobniej szły w tym samym kierunku co my . Kobiety towarzyszyły nam całych 13 kilometrów. Nasza ścieżka wiodła pomiędzy polami ryżowymi po terenie bardzo bagnistym a  niekiedy bardzo stromym. W niektórych momentach panie mi pomagały pokonać trudne odcinki drogi. Daniel  nieźle sobie radził z 7 kilowym plecakiem na plecach a przejścia między polami ryżowymi zaliczał do solidnych ćwiczeń równowagi. Sami zobaczcie na zdjęciach.

DSCN1841.JPG

DSCN1829.JPG

DSCN1826.JPG

DSCN1823.JPG

DSCN1824.JPG

DSCN1819.JPG

Na zdjęciu powyżej można zobaczyć w naszych oczach zmęczenie. Klimat bardzo wilgotny, do tego bagniste podłoże, nieustanna koncentracja by się nie poślizgnąć oraz ciężki plecak (dla Daniela) nas męczyły. 13 kilometrów polami ryżowymi w Sa Pa nie można porównywać do zwykłych 13 kilometrów na naszych terenach. Ostatnie 2 kilometry były dla mnie prawdziwą męką.

Nasze towarzyszące kobiety miały ubrane zwykłe klapki. Po pierwszym kilometrze zrozumieliśmy, że chodzi o buty bardzo praktyczne. Bagno można w najbliższym strumyku zmyć a nogi cały czas „oddychają”.

DSCN1839.JPG

Podczas obiadu dwie towarzyszące nam kobiety zaoferowały nam produkty własnej produkcji. Można powiedzieć, że chodziło bardziej o przymusowe zakupy, bo same nam powiedziały, że jeżeli byliśmy zadowoleni z ich pomocą podczas wycieczki, w takim raziem jesteśmy powinni od każdej coś kupić. Nawet musieliśmy kupić upominek od małej dziewczynki, która mogła mieć 5 aż 6 lat.

Przewodniczka tłumaczyła nam, że sprzedawaniem własnoręcznych upominków jest jedynym zarobkiem dla kobiet z tradycyjnych wiosek, by kupić swej rodzinie coś do zjedzenia.

W dolinach okolic Sa Pa mieszkają Czarni, Biali i Kwieciści Hmongowie oraz Czerwoni Dzao. Każda grupa etniczna jest na pierwszy rzut oka rozpoznywalna. Wskaźnikiem są zazwyczaj tradycyjne stroje a też fryzury. Każda grupa etniczna ma swój własny język. Mieszkańcy okolic Sa Pa porozumiewają się językiem wietnamskim, ale ze swojimi sąsiadami gadają swoim dialektem .

DSCN1870.JPG

IMG_0065.JPG

DSCN1923.JPG

DSCN1875.JPG

Niemal każda rodzina posiada swoje własne pole ryżowe a też małą działkę na uprawianie warzyw, przedewszystkim dyni, pomidorów, papryk, kukurydzy i roślinek indygowca używanego do barwienia tkanin. Właśnie ryż i warzywa są spożywane każdy dzień, jak przez Hmongów, tak i Dzaów. Mięso  jest dla grup etnicznych w Sa Pa czymś bardzo sporadycznym.

Ryż, który rośnie na tarasach w terenach górzystych, zazwyczaj nie jest sprzedawanym towarem. Przyczyny są dwie. Właściciele pól ryżowych ryż sadzą a następnie ręcznie zbierają  dla własnego spożycia. Drugim powodem jest długi i zkomplikowany transport, który by cenę ryżu podwyższył. Dlatego ryż z Wietnamu, który najczęście ląduje na półka w naszych sklepach spożywczych pochodzi z nizin we Wietnamie.

DSCN1845.JPG

DSCN1848.JPG

Malownicze tarasy, jak można zobaczyć na zdjęciach poniżej, liczą setki lat. Od kilkudziesiąt lat są też atrakcją dla turystów, których przyciągają pejzaże niemal jak z bajki. Tubylcy uczą się języka angielskiego, który stanowi dla nich pomyślną furtkę do pieniędzy. Zwykła rodzina spędza swoje życie na polach ryżowych, czy też działkach oraz hoduje zwierzęta. W żaden sposób nie mają dostępu do pieniędzy, gdyż niczego nie sprzedają. Jednak dzięki turystom można zacząć sprzedawać własnoręczne branzoletki, torby, ubrania czy też biżuterię typową dla tego terenu. A w ostatnich latach nawet oprowadzać zwiedzających po polach ryżowych i zaprowadzać ich do typowych wiosek grup etnicznych. W taki sposób przede wszystkim kobiety zarabiają parę dolarów miesięcznie i mogą wspomóc swoją rodzinę finansowo i zapewnić chociaż troszęczkę wyższy standard życia.

DSCN1855.JPG

DSCN1873.JPG

DSCN1853.JPG

DSCN1818.JPG
Nasze dwie przewodniczki nauczyły się języka angielskiego od turystów. Podsłuchiwaniem rozmów nauczyli się języka do takiego poziomu, by bez problemu dogadać się z nowo przyjażdżającymi zagranicznymi osobami. A potem, że angielskiego nie można się nauczyć… Kobiety z wiosek między sobą gadają po angielsku, by ćwiczyć język i wzajemnie się poprawiać. Dzieci od 6 lat obowiązkowo uczęszczają do szkół podstawowych, w których uczą się języka angielskiego.

Homestay
Dalszym sposobem jak zarobić pieniądze, to zaoferować zakwaterowanie turystom w swym własnym domu. Nas przewodniczka zaprowadziła do dużego domu, w którym oprócz członków rodziny nocowało około 15 dalszych turystów. Warunki w takich domach są bardziej spartańskie, ale zato można poczuć swoistą atmosferę. Członkowie rodziny mieszkają w jednym wspólnym pomieszczeniu. Łóżka znajdują się jeden obok drugiego. W takim pokoju mieszkają rodzice, dziadkowie i  dzieci. Rodziny nie znają, co dla nas jest prywatność. Także prysznic jest rzeczą sporadyczną w takich domach. A gotować można tylko nad ogniem.

DSCN1909.JPG

DSCN1910.JPG

Odpoczynek po długiej wycieczce

DSCN1898.JPG

Oto zdjęcia z naszej drugiej wycieczki

DSCN1926.JPG

DSCN1917.JPG

DSCN1918.JPG

Stolica Wietnamu, czyli krótko o Hanoi

Na północy położone miasto Ha Noi, czyli w przetłumaczeniu wokół rzeki, jest stolicą państwa. Na pierwszy rzut oka bardziej spokojne i zielenią zarośnięte niż tętniący życiem Ho Chi Minh City. Motocykle ciągle przeważają na drogach, ale duże drzewa zakrywające swoimi koronami uliczki historycznego miasta dodają odrobinę chłodu i tlenu, który w tak eksploatowanym mieście jest artykułem niedostatkowym. Od zaraz polubiliśmy to miejsce.

DSCN1964.JPG

Mauzoleum Ho Chi Minha
Staraliśmy się zobaczyć najciekawsze miejsca, których tutaj jest o wiele więcej niż w już wspominanym Sajgonie. Niesamowitą atmosferę miało miejsce ostatniego odpoczynku Ho Chi Minha. Wybraliśmy się w tam w piątek, cóż oznacza, że do środka mauzoleum nikogo nie wpuszczali. Trochę byliśmy z tego zawiedzeni, ale dzięki tej restrykci mogliśmy poczuć wzniosłą atmosferę. Barierki 50m z każdej strony zabraniały przechodniom zbliżyć się chociaż do podstawy a ze sprytnie ukrytych głośników winęła się przepiękna melodia, cóż sprawiało wrażene świeckiej świętości.

DSCN1974.JPG

DSCN1973.JPG

W okolicy Mauzoleum znajduje się pałac byłego gubernatora Indochinn, który doskonale kontrastuje z drewnianym domem Ho Chi Minha, który znajduje się w pobliskim parku. Niestety w piątek zamknięte było i wejście do okolic pałacu, więc umieszczamy tylko zdjęcie zpoza płotu. Do środka i tak jest wstęp wzbroniony, ponieważ jest wykorzystywany dla oficjalnych recepcji współczesnego rządu jednej partii, partii komunistycznej.

DSCN1976.JPG

Jak podczas całej podróży, tak i w Hanoi znajdują się ślady 100-letniej nadwładzy Francuzów. Często można zobaczyć kościoły katolickie a ciekawostką jest żelazny most zaprojektowany Eifflem. Wszędzie można dostać z białego pieczywa bagietę.

Uniwersytet Quoc Tu Giam oraz Świątynia Literatury
Następnym miejscem wartym odwiedzenia jest kompeks uniwersytecki z XVIII wieku. Wokół sztucznych pojemników na wodę znajdują się oryginalne kamienne tablice z nazwiskami pierwszych absolwentów i ich osiągnięciami. Aktualnie to miejsce służy tylko dla zdjęć świeżo pieczonych absolwentów uniwersytetów oraz dla ciekawskich turystów.

DSCN2022.JPG

DSCN2025.JPG

DSCN2024.JPG

DSCN1998.JPG

DSCN2020.JPG

DSCN2000.JPG

Orientacja w mieście
Punktem orientacyjnym w starym mieście jest jezioro Hoan Kiem (jezero Nefritového meče), a na nim wyspa z pagodą Ngoc Son, do której prowadzi czerwony Most Wschodzącego Słońca.

DSCN1776.JPG

DSCN1754.JPG

DSCN1753.JPG

Na północ znajdują się charakterystyczne ulice pokryte koronami drzew. Ulice Hanoi pono utożsamiają wszystkie nasze wyobrażenia o Azji – z czym można częściowo się zgodzić. Na każdej ulicy można kupić coś innego a właśnie od przedmiotów, które są na poszczególnych ulicach sprzedawane mają swoją nazwę. Polecamy pieszą przechadzkę z odwiedzinami różnych sklepów i oczywiście nie można zapomnieć spróbować tradycyjne piwo Bia Hoi za 5 Kč. Najlepiej zajść na kufel do restauracji na skrzyżowaniu ulic Luong Ngoc Quyen i Ta Hien. Można obserwować rodzimych Wietnamczyków i na pewno skonstatujecie razem z nami, że co kraj to obyczaj. Wszytkie rzesztki, które nie nadają się do jedzenia po prostu rzucają na podłogę.

Ulice oraz uliczki

DSCN1747.JPG

DSCN1787.JPG

DSCN1785.JPG

DSCN1940.JPG

DSCN1947.JPG

Nocne życie w Hanoi

DSCN2046.JPG

DSCN2243.JPG Jak można widzieć miasto po kilku Bia Hoi 😉

IMG_0063.JPG
Inność kulturalna widoczna na pierwszy rzut oka

Dalszym zaskoczeniem był nakaz zamykania restauracji punktualnie o północy. Spotkaliśmy się z mężczyzną pochodzenia ukraińskiego, który mieszka w Ha Noi 12 lat a on wytłumaczał nam, że ten zakaz nakazała partia, bo z dluższym czasem spędzonym w restauracji narasta ilość wypitych piw a z większą ilością alkoholu przychodzi chęć buntowania się przeciw współczesnemu reżimu. Dla tych co lubią nocne dyskoteki istnieje opcja paru nielegalnych klubów, które są otwarte do wczesnych godzin.

Na zakończenie kilka porad
Jeżeli chodzi o zakwaterowanie, to polecamy jakikolwiek hostel w starym mieście. Za przyzwoitą cenę można znaleźć przyjemne zakwaterowanie ze śniadaniem. W Hanoi nie trzeba przybawać dłużej niż dwa pełne dni. Miasto jest główną bazą dla wycieczek do zatoki Ha Long oraz Sa Pa w górach. Przekonaliśmy się, że Wietnam to przedewszystkim przyroda, więc nie ma poco tracić czasu w mieście.

My Son niby wietnamski Angkor Wat

Z Hoi Anu wybraliśmy się na skuterze do 46 kilometrów odległego kompleksu My Son. Chodzi o byłe miasto Czamów, którzy tutaj przebywali od IV do XIII wieku. Kompleks był religijnym a też intelektualnym centrem, w którym większość świątyń była poświęcona Czamskim królom wraz z bogiem Sziwą. W mieście, za panowania najsilniejszych Czamskich królów, znajdowało się 68 budynków. W dniu dzisiejszym stoji tutaj tylko 20 w wielkiej miarze zniszczonych budowli. Byłe miasto leży na 200 m² w przepięknej żywej dżungli, nad którą mieści się góra Hon Quap, w przetłumaczeniu Ząb kota. Ruiny budynków otoczone zielenią dodają miejscu fascynującą atmosferę.

20140724-071924-26364963.jpg

20140724-071458-26098741.jpg
Kompleks odkryli Francuzi na końcu XIX stulecia, kiedy odkrywali tereny swej kolonii. Właśnie francuzcy badacze znacząco udzielali się w pracach restauracyjnych byłych świątyń. Niestety podczas wojny amerykańsko – wietnamskiej Amerykanie miejsce zbombardowali. Dlaczego? Ponieważ My Son był bazą prokomunistycznego Viet Congu.

20140724-071623-26183889.jpg

20140724-071634-26194734.jpg

20140724-071613-26173284.jpg
Pozostałe cegły jako wspomnienie na przepiękne świątynie

20140724-071852-26332052.jpg
Z własnych doświadczeń możemy miejsce polecić wszystkim, by przynajmniej po trochu zasmakować atmosferę starych świątyń i przez chwilę poczuć się jak w kambodżański Angkor Wat. Miejsce to przypomina nam również Sukuthai czy Ayutaję w Tajlandii.

Byłe miasto Czamów jest zapisane na liście UNESCO, dlatego każdy dzień tłumy ludzi przemieszczają się po całym kompleksie. Przyjazd do My Sonu polecamy we wczesnych porannych godzinach lub puźnym popołudniem. Nam akurat wyszło tak, że przechadzkę absolwowaliśmy w największym upale i dlatego wszędzie tylko skakaliśmy pomiędzy cieniami drzew i świątyń.

20140725-070627-25587811.jpg

20140725-070638-25598176.jpg

20140725-070617-25577061.jpg

By jeszcze uzupełnić dla ciekawskich ważną informację: W znaczący sposób udzielał się na pracach restauratorskich Polak imieniem Kazimierz Kwiatkowski. Jego długoletnią pracę w My Son tubylcy bardzo doceniają. W mieście Hoi An nawet istnieje Rynek Kazika z jego podobizną w środku.

Restauracja świątyń z XX oraz XXI wieku

20140725-070835-25715844.jpg

20140725-070825-25705231.jpg

Dla zachęty, by do miejsca pojechać na własną rękę a nie w ramach organizowanej wycieczki – wstawiamy zdjęcia przepięknie fotogenicznych okolic drogi z Hoi An do My Son.

20140725-071023-25823840.jpg

20140725-071057-25857156.jpg

20140725-071046-25846777.jpg

Uzupełnienie numer dwa: jak wygląda Angkor Wat do którego jest My Son dla niektóry porównywalny?

20140725-071411-26051589.jpg
Z tym że całkowita powierzchnia Angkor Watu wynosi razem z murami zewnętrznymi i fosą 2,08 km².

Włoska Werona we Wietnamie? Nie, to Hoi An

Znaleźliśmy się w innym świecie! Gdzież to się podzieliśmy? Jesteśmy naprawdę w Azji a dokładnie we Wietnamie? Miasto leżące na wybrzeżu znane jest wszystkim zwiedzającym Wietnam. Chodzi o TOP destynację. W miasteczku można się czuć jak w starym historycznym europejskim miejscu.

20140722-093526-34526297.jpg
Hoi An od wieków służył jako znaczący port, do którego przyjeżdzały statki brytyjskie, holenderskie, francuzskie, chińśkie, japońskie, hiszpańskie, filipińskie, indoneskie oraz amerykańskie. Na miasto mieli największy wpływ Chińczycy oraz Japończycy, którzy przez długi okres w mieście mieszkali. Pomimo to można tutaj zobaczyć tradycyjną wietnamską architekturę. Żółte domki tak charakterystyczne dla Hoi Anu nie zostały zniszczone nawet podczas drugiej wojny światowej. Że chodzi o prawdziwy skarb Wietnamu potwierdza fakt, iż Hoi An jest zapisany na liście UNESCO od roku 1999.

20140722-083625-30985711.jpg

20140722-083706-31026134.jpg

Podczas dnia we wyznaczonym czasie mają do ulic miasteczka samochody oraz skutery wstęp wzbroniony. W trakcie przechadzki wązkimi ulicami bez tak typowego hałasu dla Wietnamu można się poczuć jak parę set lat wstęcz, doczasu kiedy pierwszy sprzedający nie zakrzyczy „Madam! Madam! 20 000 dong!”.

Dużo turystów wybiera się do miasta na rowerach, gdyż jest to najszybszy sposób transportu jak dostać się z miejsca zamieszkania do historycznego centra. My również zkorzystaliśmy z rowerów, które nam były zaoferowane w naszym hostelu (Green Garden Homestay- polecamy wszystkim!) gratis.

Pan Daniel na rowerku

20140722-091100-33060907.jpg

Pani Kasia na rowerku

20140722-091050-33050310.jpg
Kasia przed japońskim mostem, symbolem miasta

20140722-093438-34478899.jpg
Green Garden Homestay (nasze super zakwaterowanie i jeszcze milsi właściciele)
Widoczne łóżko na zdjęciu było nasze

20140722-094351-35031236.jpg

20140722-094402-35042068.jpg

Krawcowie w Hoi An
Wiele osób przyjeżdża do tej destynacji przynajmniej na 3 dni, by dać sobie uszyć bardzo jakościowe ubrania. Dla panów żakieciki, spodnie, koszule, krawaty i muszki. Dla pań kostiumy, sukienki balowe, czy też sukienki zwykłe na codzień. Nam niestety zabrakło czasu, by wykorzystać umięjetności tutejszych krawców. Wybór sklepów, ale też jakości materii jest naprawdę bardzo obszerny. Najlepiej przeczytać w internecie opinie byłych klientów i wybrać się do poleconego miejsca.

Plaż w Hoi An i tradycyjna kuchnia
Hoi An to nie tylko wspaniała atmosfera miasta oraz krawcowie, ale też typowa Hoi An’ska kuchnia i przepiękna plaża. Z przysmaków trzeba spróbować płaskie, miękie makarony cao lau z krutonami, fazolkami oraz z płatkami wieprzowego mięska. Zato na płażę odległą 3 kilometry od miasta można podjechać na rowerze lub motorze. My akurat pojechaliśmy na skutrze i tylko współczuliśmy ze spoconymi młodych turystami, którzy pojechali na rowerach.

20140722-095227-35547795.jpg

20140722-095237-35557857.jpg

20140722-095326-35606273.jpg
Cao Lau

20140722-095601-35761619.jpg

Lampionowe miasto
A na koniec dla wszystkich podróżujących do tego miasta! Warto pojechać do Hoi An w czasie pełni. Cało miasto w ten dzień wyłacza prąd elektryczny a tylko lampiony oświetlają miasto. Jednak trzeba uważać, bo księżyc w pełni jest w innym dniu aniżeli w Europie. My niestety nie zaliczyliśmy taką super atmosferę, ale kochać widokiem lampionów mogliśmy tylko we sklepach.

20140722-095935-35975228.jpg

Uwięzieni w Nha Trang

Autobusem z Dalatu pędziliśmy w kierunku miasta Nha Trang [czytaj Nia Dżank]. Według naszych planów w Nha Trangu mieliśmy wchycić pociąg do następnej destynacji – Hoi An. Nawet do głowy nam nie przyszło, że wszystkie bilety będą wykupione nawet w najniższych klasach. A największym zaskoczeniem było, że wszystkie bilety do wszystkich pociągów na dalsze 2 dni były wysprzedane w klasach najwyższych a też najniższych. A więc zmiana planów nadchodzi. Mototaksówki podrzuciły nas na przystanek autobusowy, gdzie owszem również były wysprzedane wszystkie bilety na następne 2 dni. Szczęście nam nie sprzyjało. Zdesperowani podążyliśmy na wybrzeże w poszukiwaniu taniego hotelu czy hostelu. A co najlepsze? W żadnym hotelu/hostelu w naszych cenowych relacjach nie było miejsca! Nasze plany rozleciały się jak domek z kart. Chyba w piątym hotelu zaoferowali nam pokój z ‚see view for only 700 000 dong’ (widok na morze za jedyne 700 000), który był naprawdę najohydniejszym zakwaterowaniem dotychczas. Zmęczenie i psychiczne wykończenie zwyciężyło, zostaliśmy w hotelu.

Szybkie nastudowanie „materiału”, co właściwie robić w destynacji tak bardzo turystycznej, zajeło nam parę minut. Propozycja by wypocząć choć przez jeden dzień na plaży właściwie nam nie przeszkadzała. Rankiem po naszej pierwszej przechadzce po okolicy stwierdziliśmy, że chodzi o miejsce, gdzie inwestycje się nie przerywają już od paru lat. Wysokie wieżowce, mniejsze budynki czy też małe komplexy Rozsiane są wzdłuż 3 kilometrowego wybrzeża z bardzo ładnym piaskiem. Wzdłuż plaży mieści się bardzo zadbany park z palmami i basenami różnych restauracji i barów. Niejakie wietnamskie Miami Beach prosto mowiąc.

Najlepszy widok na całe miasto uzyskaliśmy z restauracji Ruby Hotel na 13. piętrze, dokąd wszystkim odwiedzającym Nha Trang polecamy pójść. Jedzenie Wietnamskie mają bardzo smaczne, ale niepolecamy hamburgery.

20140721-233513-84913646.jpg

20140721-233524-84924129.jpg

Plaż jest rozdzielona wg restauracji, którym należa plażowe leżaki do wynajęcia. Sektory jak VIP i Standard nas pobawiły. Pomiędzy cenami za leżaki w poszczególnych sektorach była niewielka różnica, ale dużo różnił się standart usług. Z tej racji siągneliśmy po najdroższej obcji VIP leżaków (100 000 dongów/ leżak). Dwa leżaki, słomianny parasol, ręczniki, gratisowa lemoniada oraz dwaj ochroniarze śledzący rzeczy turystów. Co naprawdę docenialiśmy była ograniczona przestrzeń, do której żadni sprzedający nie mogli wchodzić. Wietnamczycy potrafią być nieznośni, kiedy chodzi o biznes. Mogą gadać i przekonywać potencionalnego kupca nawet przez 15 minut, co nam zabardzo nie odpowiada a raczej takich situacji unikamy kompletną ignoracją.

20140721-192528-69928037.jpg

20140721-192517-69917303.jpg

20140721-235354-86034326.jpg

20140721-192730-70050449.jpg

20140721-192821-70101545.jpg

20140721-193052-70252228.jpg

20140721-235710-86230784.jpg

20140721-235711-86231534.jpg
Drugi dzień spędziliśmy na wycieczce nazywanej 4 islands (4 wyspy). Internet daje sporo porad a akurat o wycieczce ‚4 islands’ było napisane bardzo dużo. Klienci płynący na wyspy z przeróżnymi agencjami polecali wycieczke a niektórzy maksymalnie odradzali innych. Postanowiliśmy zrobić sobie swój własny pogląd i dlatego wykupiliśmy wycieczkę na recepcji naszego hotelu. Destynacje do których się płynie powinny oferować super miejsca na snorchling. No i jak było? ODLOTOWO (czytaj z bardzo ironicznym zabarwieniem)! Typowo po wietnamsku!

Autobus nas podrzucił do portu, z którego wypływa każde rano X dalszych łódek płynących niemalże jednakową trasą.

20140721-234324-85404275.jpg
40 Wietnamczyków i my dwaj (Europejczycy z państwa o którym może dwa razy w życiu słyszeli) płynęliśmy na pierwszą wyspę, na której znajdowała się plaża z betonu o rozmiarach 5 x 40 metrów.

20140721-193207-70327467.jpg
Całość była zakryta dachiem z blachy. Wytłumaczenie proste: Wietnamczycy nie lubią się opalać. Wszystko robią po to, by ich skóra była najbielsza, jak to możliwe. Dlatego w sklepach można kupić kremy wybielające, parasole albo ubrania z długimi rękawami są dla nich jak najbardziej naturalne, nawet gdy temperatura wynosi około 36 stopni. Największy komplement dla kobiet we Wietnamie można złożyć w prosty sposób zdaniem: „Pani ma tak ładną jasną skórę.” Dziwaczne dla nas Europejczyków? Coż mogę powiedzieć, że niektórzy mnie na ulicy zastrzymują i dotykają mnie, by „poczuć” białą skórę a w dodatku z piegami. Ciekawe na ile zdjęciach na Facebooku będziemy widnieć z przeróżnymi osobami z Azji. Mieć fotkę z „białymi” jest dla nich atrakcją, więc paro krotnie już czuliśmy się jak gwiazdy najwyższej rangi, gdy prosili nas o wspólne zdjęcia.

Poprosiliśmy naszego przewodnika by nam pożyczył rzeczy do snorchlingu. Jego mina oznaczała jedno – pierwsi którzy chcą okulary i sznorchiel. Kolorowe rafy kolarowe i przeróżne gatunki mniejszych i też większych kolorowych rybek nam poprawiły humor. Obiad na łódce (zdjęcie poniżej) i parking przy drugiej wyspie. Po obiedzie załoga umilała (ironia) nam czas MTV PARTY, prosto mowiąc wyciągli instrumęty a zaczeli grać i śpiewać, coś w stylu karaoke. Gdy klienci wypoczęli po obiedzie zaprosili nas do Floating Baru (płynącego baru). A więc najodwaźniejsi naskakali do morza i za głośnej muzyki łyczkami popijaliśmy niezabardzo smaczne miejscowe wino. Jeden z gości do nas podpłynął i zapytał po czesku, gdzie mieszkamy w Czechach. Nareszcie ktoś z Wietnamczyków, który mieszkał w Czechach lub ma rodzinę w Czechach! Pan studiował w Brnie a później w Pradze. Po paru latach wrócił zpowrotem do swego państwa, ale język czeski mu utkwił w głowie a nawet po 14 latach dobrze mówi.

20140721-234938-85778837.jpg

20140721-234939-85779571.jpg

20140721-235031-85831569.jpg
Na trzeciej wyspie mieściała się 30 metrowa piaszczysta plaż, na której siedzieli klienci z chyba 10 łódek. Śmieszny widok. Cóż po raz drugi, co mogliśmy czekać od organizowanej wycieczki? Na czwartą wyspę już zrezygnowaliśmy popłynać, gdyż za kilka chwil było nam potrzeba jechać sleeping busem (nocnym autobusem) do następnej destynacji Hoi An. Dlatego przyjechała po nas speed boat (motorówka) i z wiatrem pędziliśmy do portu w Nha Trang.

20140721-235203-85923742.jpg
(to zdjęcie pstryknełam, gdy już wszyscy zwiedziający byli na swych statkach a my czekaliśmy na speed boat)
By nie zapomnieć na jedną z wielu przygód: nasz statek w trakcie rejsu swym sposobem odmówił płynąć, popsuł się. Na szczęście inny statek ciągnął nas na linie. Do pamięci nam się wbiło kiedy nasz przewodnik wskoczył na przód łódki i zaczął śpiewać soundtrack Titanica piosenkarki Celine Dion.

Easy Rider przygoda w Dalacie

Przygód wiele, czasu mało, by pisać wpisy na blog. Pomiędzy nasze ostatnie odwiedzone destynacje należy górskie miasteczko Dalat i jego okolice. Dalat leży w centralnej części Wietnamu, gdzie klimat jest bardzo chłodny w porównaniu z ostatnimi częściami tego państwa. Wyjechać do pasma górskiego nad 1500 m n.p.m. z warunkami jakie panują na wietnamskich drogach to nie lada łatwa rzecz. Drogi są naprawdę w katastrofalnym stanie. Najgorsze to, że nawet pewne odcinki dróg, które były odnowione przed 3 laty, wyglądają jak drogi stare 20 lat. Jak nam tubylcy powiedzieli, Wietnam pora się z wysoką korupcją, która jest najbardziej widoczna na komunikacjach miejskich (zamiast 10 cm asfaltu, które są na fakturze, na ziemi leżą zaledwie 3 cm).

W dniu przyjazdu właścicielka naszego hostelu poleciła nam, by wyjechać poza miasto na motorze i podziwiać przepiękne widoki dzikiej przyrody okolic Dalatu. Pejzaż jest charakterystyczny wysokimi górami, plantażami kawy, rolniczymi działkami a też szklarniami. W tym regonie uprawiają się głównie pomidory, sałaty, ogórki i jagody. Zaś jak nam było powiedziane, od 14 lat okolice Dalatu słyną z uprawiania ozdobnych kwiatów jak róże, goździki i gerbery, które są dytrybuowane do całego Wietnamu. Wietnamczycy mieli wspaniałych mentorów, którzy nauczyli ich jak najefektywniej i najskuteczniej uprawiać cokolwiek w szklarniach i foliownikach. Największe zasługi mają Holenderzy oraz Francuzi.

20140715-195239-71559258.jpg

20140715-195238-71558447.jpg

20140715-195241-71561066.jpg<br

Najlepszą obcją by poznać okolice i kulturę Dalatu jest przejżdżka z Easy Riders. W mieście jest ich bardzo dużo, ale trzeba dbać by nie wpaść na oszustów. Prawdziwy Easy Rider to nie jest prosty kierowca, który zawiezie nas do ciekawych miejsc w okolicy. Jest przewodnikiem, który posiada sporą wiedzę o historii i kulturze Wietnamu. Polecamy również sprawdzić poziom ich znajomości języka angielskiego. Każdy z grupy Easy Rider nosi niebieską kurtkę z logiem i posiada notesik rekomendacji klientów w ich językach ojczystych.

20140717-175130-64290689.jpg

Nasz sympatyczny Easy Rider Joseph znał język angielski i francuski a notesiki prowadzi od roku 1992, dał nam poczytać od zadowolonych klientów z Czech i Polski. Żeby nie myśleć, że Easy Riders jeżdżą tylko na jednodniowe wycieczki po okolicy Dalatu musimy powiedzieć, że można z nimi przejechać cały Wietnam. Zadowoleni klienci pisali rekomendacje po 30 dniowych wycieczkach i przejechanych 4 000 km. Podróż można uszyć na miarę klienta. Cena jednego dnia all inclusive (jedzenie, zakwaterowanie) wynosi 70 USD. A zaś cena za jeden dzień w okolicach Dalatu kosztuje 25 USD.

Joseph to doświadczony Easy Rider, który pokazuje zakątki Wietnamu już 22 lat. Od razu nam zdradził, że jego rodzina wyznaje katolicyzm, tak jak 10% Wietnamczyków a jego polityczne poglądy zmierzają do zachodnich demokratycznych państw. Z tego powodu „amerykańską wojnę”, jak zwykli tutaj miniony konflikt nazywać, odbierał pozytywnie. Nawet aż nas przerziło zdanie, że w końcu fajne, że zrzucili na okolicę Dalatu napalm, bo mógł powstać nowy obszar rolniczy, bo niezrzucili „orange” (wychladac). Pokazał i wytłumaczył nam mnóstwo interesujących rzeczy. W tej górzystej okolicy położonej 1.500 m n.p.m. Jest specyficzny klimat, który umożliwia uprawiać jarzyny i owoce, które w całym Wietnamie nie można zyskać. Można między nie zaliczyć truskawki, sałatki, groszek, marchewkę i inne. Drugą stacją była farma kwiatów, których jest tam mnóstwo i ich szklarnie „zdobią” stoki gór. My wolimy widok na dzikie lasy deszczowe aniżeli zagospodarowane pola. Ciekawym zatrzymaniem była farma linia produkcyjna jedwabiu, o której napiszemy w następnym wpisie. Dla Daniela jako miłośnika kawy było wzbogacające zatrzymanie na plantaży kawy. Już dla nas słowa takie jak moka, robusta, arabika nie oznaczają tylko jakieś napisy na etykiecie, ale konkretne drzewka i kształt ich liści. Spróbowaliśmy również luksusową kawę, której ziarnka przeszły ustrojem pokarmowym cybetek. Kawa dla nas była pewnym zawiedzeniem, bo ziarnka kawy mieszają z kakaem i wychodzi z tego takie słodkie coś a w dodatku tubylcy dodają do napoju cukier i Salko.

A teraz zdjęcia z naszej udanej wycieczki:

20140717-175611-64571802.jpg

20140717-175622-64582378.jpg

20140717-181559-65759991.jpg

20140717-181600-65760823.jpg

20140717-182106-66066506.jpg

20140717-182116-66076888.jpg

Bajkowe życie backpackersów

Od dłuższego czasu mamy na naszym „wish liście” (lista wymarzonych miejsc / atrakcji itp.) pobyt w luksusowym hotelu za w miare niską cenę. Zaraz po przyjeździe do Wietnamu zachciało nam się wypoczynku. Stresy z sesji i zakończenia studiów były dostarczającym powodem. Prosto po hektycznym Saigonie wybraliśmy się do letniska Mui Ne.

Miejscowość leży nad Morzem Południowochińskim, które nas zaskoczyło swoją stosunkowo niską temperaturą. Ze sportów wodnych kitting na plaży w Mui Ne zwycięża. Silne monsunowe wiatry i wysokie fale kittowcą sprzyjają.

Co więcej pisać? Chodzi o przepiękną szeroką i długą plażę, jak możecie zobaczyć na zdjęciach poniżej. A jak już stwierdziliśmy, gdzie są przepiękne plaże spotykamy Rosjanów. Więc obok wietnamskiego alfabetu widnieje na tablicach sklepików i restauracji azbuka. Nawet pan w aptece mówił po rosyjsku. 😉

20140710-212701-77221358.jpg

Nasz bajkowy hotel
I teraz co do naszego hotelu, w którym czuliśmy się jak w bajce. Mia Resort to hotel 4*, gdzie usługi zasługiwały nawet na 6*. Zimne ręczniczki przynoszone na plaż dla ochlody razem z świeżymi owocami na patyczku, śniadanie przy basenie jak dla królów, czekoladki na dobranoc, świeża kawa do dyspozycji w pokoju, rozmowy i zagadywanie managerów każdy dzień, czy wszystko jest w porządku nas pozytywnie zaskoczyły. W dodatku pierwszego ranka do nas podczas śniadania podeszła managerka hotelu i odezwała się do nas po polsku. Managerka Kasia pochodzi z Wrocławia, ale ze swym narzeczonym Anglikiem jeżdżą po całym świecie i prowadzą hotele rok co rok w innym państwie.

Dosyć słów, czas na zdjęcia. Jak wszyscy wiemy jedno zdjęcie warte tysiąc słów.

20140710-214231-78151825.jpg

20140710-214252-78172860.jpg

20140710-214242-78162563.jpg

Goście tego resortu mogą się ochłodzić w przyjemnym basenie, który w dodatku jest niesamowicie fotogeniczny, posądźcie sami.

20140710-214831-78511793.jpg

20140710-214821-78501039.jpg

20140710-214832-78512676.jpg

Hotel oferuje wyśmienite dania zachodniej kuchni oraz tradycyjne dania wietnamskie. Jesteśmy smakoszami a hotelowa restauracja „Sandals” maksymalnie zaspokajała nasze kubki smakowe.

20140710-215331-78811372.jpg

20140710-215329-78809789.jpg

Daniel przywiózł sobie z Sajgonu „saigon quirts” (biegunka z powodu bakterii E Coli) i przeleżał niemalże cały dzień w tym oto pokoju:

20140710-215902-79142745.jpg

20140710-215912-79152966.jpg

Resorty tego typu wywułują iluzje dobrze rozwiniętego kraju, ale wystarczy wyjść poza mury hotelów i zobaczyć prawe oblicze tego państwa. Jednak plaże Wietnamczycy mają znakomite.

20140710-220618-79578896.jpg

Piasek, piaseczek w Mui Ne

Organizowanym wycieczkom dziękujymy, korzystamy z własnych sił. W każdym hostelu i hotelu można zapłacić różnego rodzaju wycieczki, które polegają na dwóch zasadach – jedzie się w jeapach a cena wycieczki sięga zenitu (780 – 900 000 VDG/ osoba). Wynajęcie motocykla na cały dzień w mieście Mui Ne, które leży nad morzem i jest mekką wszystkich wodnych sportów (ale o tym w następnym wpisie), zajeło nam dosłowa 2 minuty a jego koszt wynosił 200 000 VDG. A więc czemu nie skorzystać z motocyklu dla wycieczek bliżej, ale też i dalej położonych ciekawych miejsc?

W planie były białe duny, czerwone duny a też miniatura Grand Canionu (Fairy Stream). Zaliczyliśmy 80 km na dwóch kółkach z przeciętnom szybkością 60 km/h. Niestety z powodu złej pogody tylko pierwszy punkt programu udało nam się w pełni zrealizować. Pora deszczowa potrafi zrobić swoje i może niezle dopalić na motorbiku, jak doświaczyliśmy.

20140709-222645-80805687.jpg

Instrukcje, które nam podali w hotelu, by jechać prosto przed siebie i tylko na jednym skrzyżowaniu skręcić w lewo, nam były do niczego. Błądziliśmy po wszystkich zakątkach. Białe duny (white sand dunes) po odjechanych kilometrach wreszcie znaleźliśmy.20140709-222954-80994124.jpg

Zwiedzanie dun umiliły nam quads do piasku (patrz zdjęcie). Wynajęcie na 30 minut kosztowało 500 000 VDG. Przygoda się zaczęła, kiedy pojazd przestał jechać na środku samej „pustyni”. Przechadzka przez same południe po pomoc była zasmakowaniem życie Nomadów na pustyni. Panowie od quads stwierdzili, że nam zabrakło beznyny. Perfekcja sama o siebie – wypuścić swych klientów na piaszczyste duny z półpustym bakiem. Drugi quad, który nam dali w zamian, po 20 minutach ZNOWU wykitował. Po raz drugi zabrało nam benzyny. Śmiać się, płakać? Śmiać!

20140710-072158-26518692.jpg

20140710-072328-26608032.jpg

20140710-072615-26775631.jpg

20140710-075230-28350800.jpg

20140710-075637-28597849.jpg

20140710-075954-28794831.jpg

Na drodze powrótnej zaczeło lać jak z cebra. Raining season nam dał w kość. Miejscami było trzeba przejechać kompletnie zalane odcinki drogi. Takie kałuże były głębokie 20 cm, więc rura wydechowa motocykla była niemalże zalana. Najwięcej rozbaliwi nas Wietnamczycy, którzy z uśmieszkami na twarzy przejeżdżali takie kałuże w prędkości 40km/h i liczyli na to, że przeciko jadące wehikle i ich pasażarowie będą kompletnie oblani ciepła wodą z kałuży.

Czyli na czerwone duny ani mały Grand Canion nam zabrało sił, więc ślemy zdjęcia, co powinniśmy widzieć, ale nam się nie udało.

Red Sand Dunes

20140710-081053-29453286.jpg

Fairy Stream

20140710-081326-29606001.jpg

Sajgon czy Ho Chi Minh – obojętne, bo to jedno miasto

Nasze pierwsze wrażenia z wietnamskiej kultury, czy też stylu życia Wietnamczyków są mieszane. Negatywne, jak i pozytywne wrażenia są w równowadze.

Na samym początku byliśmy przekonani, że się znajdujemy we wietnamskim Bangkoku. Jednak ze świtem stwierdziliśmy, że wylądowaliśmy w zupełnie innym świecie. Jest to świat pełen motocyklów i skuterów oraz smogu. W Ho Chi Minhie mieszka aż 7 mln obywatel (taka sobie Słowacja)! Chodzi bardziej o prowincje aniżeli miasto. Samo centrum oznaczene jako District 1 jest raczej mniejsze. Można go przejść na piechotę, jednak klimat nie za bardzo sprzyja takiej wycieczce. Z tego powodu wynajeliśmy riksze (cyclo ridera), który nas przekonywał, że za 2 osoby i około 3 godziny jazdy między najciekawszymi pamiątkami/ muzeami w mieście zapłacimy 150.000 VDG (150 Kč).
20140706-164823-60503714.jpg

Pan cyclo rider nas zawiózł pod samo ciekawe miejsce i czekał na nas. Takim sposobem zwiedziliśmy Muzeum wojny wietnamsko – amerykańskiej, starą pocztę, kościoł Roter Dam, Pałac Reunification, muzeum miasta Ho Chi Minh a ostatnim punktem wycieczki miała być rzeka Sajgon.

20140706-165802-61082765.jpg

20140706-165800-61080947.jpg

20140706-165800-61080128.jpg

20140706-165801-61081909.jpg

Riksza przygoda
Podczas podziękowań za mile spędzone dopołudnie i płacenia 150.000 VDG na nas zaczoł cyclo rider krzyczeć, że cena jest 1.500.000 VDG (1500 Kč). Z karteczką, na której miał wypisane wszystkie miejsca warte zwiedzenia w Sajgonie na nas krzyczał i krzyczał a my cały czas oponowaliśmy, że chodzi o bzdure. Daniel bardzo elegancko panowi powiedział zdanie: „Don’t be rude.” a ja wziołam panowi z ręku jego kartkę na której nam cały czas pokazywał cene 1.500.000 VDG. Punkt kulminacyjny dopiero przychodzi, gdy Daniel pokazuje panowi, że w portfelu nie mamy więcej kasy niż 200.000 VDG a w ten moment pan chlapnie mnie przez rękę, w której trzymałam jego kartkę. Chyba zrozumiał, że przestrzelił i nasza ofensywna speech o policjantach itp. chyba zafunkcionowała. Poszliśmy sobie a go zostawiliśmy z 200.000 VDG.

Gdyby przewodnik Lonely Planet nie przestrzegał nas o takich oszustwach, chyba zapłacilibyśmy mu nawet tak wysoką stawkę. Jednak doświadczenia z zeszłego roku a pewność w siebie zwyciężyły.

Financial Tower
Popołudnie spędziliśmy w bogatszej części miasta, gdzie wybudowane są wysokie hotele a około nich znajdują się sklepy ze zegarkami, modą przeplatane restauracjami oraz kafejkami. Po przejściu trzech może czterech ulic jednak znowu zaczeła się dzielica raczej biedniejszych obywatel.

Wydaliśmy 200.000 VDG/ osoba by wyjechać na 49 piętro łapacza chmur Financial Tower wybudowanego w roku 2011. Perspektywa miasta z tej wysokości okazała się niesamowita. Ten widok sprawił, że wydaliśmy z siebie te bardzo zpopularyzowane trzy literki „WOW”. W skrócie można powiedzieć, że bieda jest przeplatana bogactwem w tym mieście. Widać było, że są budowane nowe budynki nie tylko w centrum, ale też o okolicach tętnącego centrum. Wszystkie główne ulice ograniczają duże zielone drzewa a parków w Sajgonie jest też pod dostatkiem.

20140706-171647-62207693.jpg

20140707-105508-39308191.jpg

20140707-105809-39489004.jpg

20140707-105820-39500226.jpg

20140707-110251-39771046.jpg

Zieleni w Sajgonie powinno być o dużo więcej, jeżeli weźmiemy pod uwagę ilość motocyklów pędzących ulicami. Człowiek może się zatrzymać a w 1 minute doliczy się około 140 motocyklów, które za 60 sekund mineły dany punkt. Prechodzić drogi w takim ruchu, gdy nie istnieje prawo przechodnigo ani semafory, jest dosyć trudne, ale też pełne adrenaliny doświadczenie. Po dniu spędzonym w mieście wytrenowaliśmy nasze przejścia z chodniku na chodnik do perfekcji a sami byliśmy z siebie dumni, jak sprawnie nam poszło. Na zdjęciach nie można ująć ten widok, więc później wstawimy na bloga video z ulic Ho Chi Minh. Trzeba dodać, że w całym mieście nie istnieje żadne metro, czy też tramwaje. Obywatele są wskazani tylko i wyłącznie na swoje samochody (bardzo sporadycznie widziane) i motocykle czy też busy połączeń miejskich.

20140707-111025-40225033.jpg

20140707-111013-40213965.jpg

Going East po raz drugi!

Tak jak w zeszłym roku, głosimy naszą przesiadkę w Abu Dhabi. Z pierwszymi krokami w Pradze głosno zwołaliśmy: „Podróżować to? Żyć!” i z uśmiechami na twarzy rozpoczeliśmy naszą podróż. Stawiamy czoła nowym przygodom i cieszymy się jak potoczy się nasza podróż w tym roku we Wietnamie. Na razie nie mamy planu, do jakich destynacji podążymy. Wszystko jakoś się ułoży, gdy tylko trochę wypoczniemy i naczerpniemy wietnamskiej inspiracji.

Jeżeli ktoś spotka w przeciągu następnych 3 tygodni takich oto dwóch ludzików – to my : ‚Osprey Team’!

20140704-071857-26337220.jpg

Chyba nikogo nie będą interesować niżej wstawione informacje, jednak blog jest dla nas małą kroniką naszych podróży a więc co głowa nie będzie pamiętać, internet kiedyś wyświetli.

Trasa:
3.7. wyjeżdżaliśmy autobusem z Pragi o godzinie 10:30 do Wiednia. Pierwszy samolot z nami wystartował o godzinie 18:55. Dalszy lot z Düsseldorfu do Abu Dhabi o godzinie 21:30. W Abu Dhabi ostatni dzisiejszy lot o godzinie 8:30 (Środkowo Europejskiego czasu 6:30). W Ho Chi Minh powinniśmy wylądować o godzinie 19:00 (Środkowo Europejskiego czasu 14:00).