Jak każdy mieszkaniec Seattlu a też wszystkie przewodniki powtarzają – wszyscy muszą zobaczyć San Juan Islands. Ja jednak poprawiam wszystkich i mowię od razu – San Juan Islands trzeba nie zobaczyć, ale doświadczyć.
Promem z portu w Anacortes wyjeżdża się do krajiny, w której czas nie ma znaczenia. Przestępczność tutaj nie istnieje, nawet jednogo fast fooda nie można tutaj znaleźć, samochody są dla niektórych niepotrzebne a w sklepie spożywczym można spotkać wszystkich obywateli wyspy. San Juan Islands znajdują się pomiędzy lądem Stanów Zjednoczonych i Kanadą. Chodzi o archipelag składający się z 172 wysp.
Polecenia wszystkich doświadczonych brzmią bardzo prosto: trzeba pojechać na największą wyspę San Juan a później przejechać (znowu promem) na dalsze trzy mniejsze wyspy Orcas, Shaw i Lopez. Rzeczywistość nas jednak zaskoczyła. W porcie stwierdziliśmy, że na cztery największe wyspy jeżdzą tylko 3 promy dziennie, z tym że tylko niektóre z nich dojeżdżają do największej wyspy San Juan. Brakiem czasu zmuszeni byliśmy popłynąć w kierunku wyspy Lopez, na której nie znajduję się nic, jak nam w Anacortes było powiedziane.
Pełni rozpaczy czekaliśmy na prom i snuliśmy plany jak na „tak do niczego” wyspie można spędzić czas. Samochodem wjechaliśmy na statek i płyneliśmy donikąd…
Wyspa Lopez jednak ma wiele do zaoferowania! Chodzi o niecodzienne przeżycie! Podczas naszej pierwszej jazdy po 15 kilometrowej wyspie żartowaliśmy, że właśnie tutaj zostali deportowani wszyscy świadcy objęci programem świadka służb amerykańskich. Anonimowo w ciszy i spokoju na pewno wiele z nich tutaj dożyje końca swego życia. 😉 W miasteczku Fisherman za pięć minut przeszliśmy koło wszystkich sklepików oraz galerii. Jedeny sklep spożywczy na wyspie też wyczarował na naszych twarzach uśmiech. Przekonani, że jednak coś można na wyspie nazywanej „Slow-pez”, wg angielskiego słowa slow – powoli, szukaliśmy możliwych alternatyw.
Możliwości nie jest sporo: wynająć kajak, pożyczyć rower i przejechać wyspę na rowerze lub podziwiać widoczki na lwy morskie na miejscach, gdzie lubią spędzać swój czas i poprostu leniuchować.
Powracając jeszcze do tematu czasu na wyspie, proszę bardzo… co można tutaj jeszcze podziwiać:
Go kayak!
Przejażdzka na kajakach była na pewno najlepszym wyborem. Na zdjęciach poniżej zrozumiecie czemu.
Dziki plaże, niesamowite widoki, spokojna zatoka oraz … towarzyszące nam foki!
Przeżycie do nieopisania! Nikt nam nawet nie wspomniał, że można takich ssaków spotkać na przejażdżce na kajaku, w takim miejscu, blisko lądu. W dodatku obecne na swym miejscu lwy morskie podniosły nam nastrój potrójnie! Niestety promienie słoneczne nie pozwalały nam zrobić zdjęcia, o których każdy posiadacz fotoaparatu marzy. Dzika przyroda, dzikie zwierzęta, żadne ZOO czy safari … one tam na prawdę żyją!
Sea lions, czyli lwy morskie
Podsumowując: na takim miejscu można spędzić nawet kilka dni, może miesięcy, czy może pare lat. Kto wie? Na pewno jednak wiem, jak wygląda dla mnie „koniec świata”. Wiem, że na takim „końcu świata” mi się podoba, gdy nawet pierwsze uczucia z wyspy były bardziej na NIE, aniżeli na TAK. W dodatku! Wszyscy kierowcy samochodów do siebie machają. Charakterystyczne trzy podniesione palce kierowców stwarzają bardzo sympatyczną atmosferę. Polecam gorąco!
Podziękowania znowu dla Filipa. Wszystkie zdjęcia są jego autorstwa.