Koh Phi Phi Don jest jedną z najpiękniejszych wysp całej Tajlandii. Wysepka jest bardzo mała, bez samochodów i przepełnionych dróg. Wysokie sterczące skały wapienne i specyficzny kształt wyspy jak klepsydra, wszystkim wbije się w pamięć.
Zamiast samochodów miejscowym a teraz zwłaszcza turystom służą long tail boats, czyli łodzie z długim ogonem. Bardzo charakterystyczne dla tego miejsca.
Wyspa ma młodzieżowy klimat. Zdecydowana większość odwiedzających to młode osoby a z obserwowań możemy konstatować, że niemalże wszyscy mieli tatuaż. W małej wiosce, bo nie można nazwać to miastem, jest mnóstwo salonów Tatto i szkół dla nurków. Z tego też powodu skupia się tu właśnie subkultura nurków. Najwięcej jest tam jednak barów z różną tematyką, ale raczej orientowaną na zachodnie kultury. W pierwszym rzędzie Koh Phi Phi to przepiękna przyroda, bielutki piasek, azurowe morze, ale też wieczorowe żwawe dyskoteki na plaży. Miasto budzi się nocą, bo przez dzień panuje tam wyluzowana i spokojna atmosfera. Każdy bar wieczorem organizuje pokaz fireshow, a muszę przyznać, że było na co patrzeć (mówi Daniel). Za to Kasia z podziwem oglądała wszystkie bary, ich dekoracje, wykorzystanie światła, ognia itp. i bez przerwy powtarzała: „My sóm na Hawaii Party!”. Podobieństwo jest wyraźne. Sami posądźcie.
Postanowiliśmy w tak cudownym miejscu „posznorchlowac”, żeby zobaczyć podmorskie życie na rafach koralowych. Chociaż wszędzie można było kupić o połowę tańszą wycieczkę z „sznorchlowaniem”, zdecydowaliśmy wziąść udział w wyprawie organizowanej przez The Adventure Club. Podstawowa różnica tych wycieczek jest taka, iż tańsza wersja oznacza 50 osób nurkujących w jednym miejscu a łącznie 1h w wodzie. W porównaniu z naszą pięcioosobową grupą wraz z przewodnikiem na 3 godziny w wodzie. Do miejsc pełnych kolorowych rybek pojechaliśmy tradycyjnym long tail boatem. Zobaczyliśmy ogromną ilość rodzaji ryb, ale niestety najciekawsze i najniebezpieczniejsze rekiny nie zobaczyliśmy. A przewodnik opowiadał, że wczoraj mieli szczęście i zobaczyli z paru metrów 25 rekinów. No, mieliśmy pecha, ale może i tak lepiej, przynajmniej nie musieliśmy prać kąpielówki.
Drugiego dnia pożyczyliśmy kajak i płynęli do plaży małp (Monkey Beach). A doprawdy całe stado siedziało na plaży i obserwowało ciekawskich turystów przyjeżdżających na nich popatrzeć. Trzeba dodać, że na plaży nas było tylko dziewięciu. Wygody nieorganizowanej wyprawy są chyba najwyraźniej wszystkim jasne.
Tajlandię w turystycznym podaniu charakteryzuje pare fotografii, które są do napotkania wszędzie. Najczęściej występuje ta oto fotografia:
Chodzi o widok na wyspie Ko Phi Phi Leh na plaży Maya Bay (którą my nawiasem mówiąc nie widzieliśmy). Podczas snorchling wycieczki nasz przewodnik nas pytał, czy chcemy pojechać do Maya Bay, ale uprzedzał, że na małej plaży będzie tysięcy ludzi i będzie trzeba zapłacic entrance fee (wstęp) 200 THB. Masy ludzi nas odradziły a wczoraj na wyspie Phuket (65 km dalej od Ko Phi Phi Leh) stwierdziliśmy, że właśnie chodziło o TĄ PLAŻ! Przynajmiej mamy powód wrócić na malutkie wyspy w prowincji Krabi.
Jedna mała rada- nie wybierajcie się na Phi Phi Islands na dłużej niż 3 dni! Trzeba szybko zwiedzić wszystkie miejsca, zaczerpnąć atmosferę, pstryknąć pare ładnych zdjęć do rodzinnego albumu, ale potem wyjechać. Wyspa nie jest przeznaczona na długie, spokojne i beztroskie relaksowanie się na plaży. Trust us