Archiwa kategorii: Przyroda

Urodzinowo w Olympic National Park z niespodzianką

Trzy godziny jazdy od Seattlu można znaleść się w krajinie jak z bajki. Chodzi o Park Narodowy Olympic, który został wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO w roku 1981. Teren parku obejmuje znaczną część półwyspu Olympic. Obszar parku można podzielić na trzy podstawowe regiony: wybrzeże Oceanu Spokojnego, góry Olympic oraz umiarkowane lasy deszczowe.

My wybraliśmy się do najbliżej położonej części półwyspu, czyli do Hurricane Ridge, który leży nad miastem Port Angeles. Może pare słów o mieście Port Angeles? W tym mieście można poczuć bardziej amerykańską atmosferę, aniżeli w Seattle. Długa szeroga droga, domy co pare set metrów, komplexy sklepowe, duże parkingi itp. Takich klimatów w Seattle dotychczas nie poczuliśmy, gdyż wszystkie ulice są bardziej podobne do tych ciasnych europejskich. Warto wspomnieć, że właśnie z Port Angeles wypływają obserwacyjne łodzie do zatok, w których można zobaczyć orki.

Powracając do tematu

W parku narodowym można znaleźć dużo center dla zwiedzających (co za straszne tłumaczenie Visitor Center). Porady doświadczonych pracowników parku przydają się każdemu gościowi. Można tutaj gratisowo nabyć mapki parku oraz zobaczyć jakie zwierzęta oraz rośliny w parku narodowym się znajdują.

15399053295_86d0c68b1b_z

Pogoda nam sprzyjała, więc zapowiadały się znakomity widoki na pobliskie wierzchołki gór Olympic Mountains. Wyjazd na sam parking Hurrican Ridge Visitor Center jest dla niektórych zwiedzających wystarczający. Na pikniku w takim miejscu można spędzić cały dzień. Widoki są tutaj prosto mówiąc spektakularne.

15212394730_b74d3f5bbb_z

Nasza wycieczka się dopiero w tym miejscu zaczeła, skąd wyruszyliśmy na szczyt Hurricane Hill położony 1755 m n.p.m.. Stroma ścieżka nas prowadziła przez Coral Ridge, gdzie po naszej prawej stronie znajdowały się wysokie góry z Mount Olympus na czele (2432 m) a po lewej stronie dolina z widokiem na Ocean Spokojny. Widzieć góry a zarazem ocean zdarzyło mi się po raz pierwszy w życiu a muszę przyznać, że byłam z tego powodu bardzo szczęśliwa. W dodatku w dniu wycieczki celebrowałam moje 24 urodziny. Piękniejszego miejsca trudno by było szukać… 🙂

15212307199_216d5a7018_z

15212464638_7dbe5aa99d_z 15399052415_45528c1482_z

IMG_0231

Zapach do niezapomnienia

Od pierwszego momentu, gdy wysiedliśmy z samochodu podziwialiśmy piękny aromatyczny zapach, który był bardzo intenzywny. Ciężko było zidentyfikować, co tak pięknie pachnie. Zapach ziół, wrzosów może krzaków? Później dowiedzieliśmy się, że chodziło o szałwie.

IMG_0207

IMG_0209

IMG_0232

Oraz na koniec przygoda mego życia: czyli jak załatwić Homestay w Seattlu?

Podczas naszej wycieczki zagadneliśmy miłą parę (Eric i Kathryn) ze zwykłym pytaniem, czy zrobić im zdjęcie, bo akurat próbowali sami zrobić sobie selfie. Z jednego pytania powstała konwerzacja na godzine, gdyż wszyscy szliśmy na jednakowy wierzchołek Hurrican Hill. Po godzinie pan Eric zaproponował nam, że może nam z czymkolwiek w Seattle pomóc, czy udzielić porady. Koleżanki reakcja była bardzo szybka. Jej pytanie brzmiało: „Maybe you guys are doing homestay in Seattle?” Odpowiedz brzmiała: „Yes, we do. Why?”. I było. W taki oto prosty sposób znalazłam homestay w Seattle. Piękny prezent urodzinowy!

IMG_0212 IMG_0213 IMG_0219

Warto było pojechać do Olympic National Park, prawda?

Podziękowania należą również dla Filipa, do którego należą niektóre zdjęcia. Możecie popatrzeć również na jego galerię Flick

Ryżowe pola pokonane pieszo w Sa Pa

Jeszcze przed zakupem biletów lotniczych do Wietnamu, mieliśmy jedyny warunek – widzieć pola ryżowe w okolicach miasta Sa Pa we Wietnamie. Miejsce to znajduję się na samej północy państwa w górach tylko parę kilometrów od granicy z Chinami. Niemalże kiczowate zdjęcia pól ryżowych nas zachwyciły. Piękna zieleń wbiła się gleboko w naszą pamięć.

W połowie naszego wyjazdu usiedliśmy, by ustalić plan dalszej drogi po Wietnamie. Wychodziło na jedno. Nie damy rady wszystkiego widzieć. Nawet przyszedł nam pomysł do głowy o Sa Pie zapomnieć a raczej skupić się na miejscach bliżej  położonych. Daniel  zaczał szukać powodów, by nie jechać do daleko położonej Sa Py, … a bo daleko, a bo będzie padać i nic nie zobaczymy, a bo zmarnowany czas, a bo w 60 procentach nam się nie uda iść na trekking  w dobrej pogodzie . W dodatku wszyscy polecali wynająć lokalnego przewodnika, którego nie mieliśmy.

Zdesperowana decyzją, by skasować podroż do SaPy,  wrzuciłam do Google proste hasło: „local guide in Sapa”. Na trzecim miejscu na iPadzie wyskoczyło mi video na You Tube. Sympatyczna dziewczyna, trochę łamanym angielskim, przedstawila się jako lokalna przewodniczka pochodząca z plemienia Hmongów, którzy mieszkają w górach w okolicach miasta Sa Pa. Dziewczyna proponowała wycieczkę po okolicach Sa Py i zachęcała do kontaktu.

Poniżej link na video:

https://www.youtube.com/watch?v=p8ujCZiZTG8

Bez namysłu zadzwoniłam do dziewczyny z video. Krótka rozmowa przekonała mnie, że to właściwy  wybór. Według głosu oraz dobrej angielszczyzny ( była o wiele lepsza niż na video) zdecydowaliśmy się pojechać do Sa Py, wędrować po polach ryżowych z Mimi, przewodniczką z YouTube. Wizja wędrówki po polach ryżowych  nas maksymalnie rozweseliła i nabiła  nową energią.

DSCN1934.JPGPrzewodniczka Mimi ze swym synem

Pociąg do Lao Cai

DSCN1801.JPG

DSCN1802.JPG
Najpierw pojechaliśmy pociągiem do Lao Cai a dalej mini vanem do Sa Pa. W pociągu zamówiliśmy najwyższą klasę – Fanxipan Train. Cena jednego biletu za 13 godzinową jazdę nocnym pociągiem z Hanoi do Lao Cai wynosiła $40.  Na pewno by wystarczyła tańsza klasa Tulico.

Trekking w Sa Pie
Porankiem (godzina 6:50) czekaliśmy na rynku w Sa Pie na kuzynkę Mimi, która miała nas poprowadzić pierwszy dzień naszej wycieczki. Mimi zajęta była inną grupką turystów, więc dołączyła do nas dopiero podczas drugiego dnia.

DSCN1805.JPG

DSCN1808.JPG

DSCN1812.JPGMiasto Sa Pa z innej perspektywy

Podczas wycieczki towarzyszyły nam dalsze dwie panie oraz dziewczynka. Nie dokońca wiedzieliśmy, czemu cały czas idą z nami. Najprawdopodobniej szły w tym samym kierunku co my . Kobiety towarzyszyły nam całych 13 kilometrów. Nasza ścieżka wiodła pomiędzy polami ryżowymi po terenie bardzo bagnistym a  niekiedy bardzo stromym. W niektórych momentach panie mi pomagały pokonać trudne odcinki drogi. Daniel  nieźle sobie radził z 7 kilowym plecakiem na plecach a przejścia między polami ryżowymi zaliczał do solidnych ćwiczeń równowagi. Sami zobaczcie na zdjęciach.

DSCN1841.JPG

DSCN1829.JPG

DSCN1826.JPG

DSCN1823.JPG

DSCN1824.JPG

DSCN1819.JPG

Na zdjęciu powyżej można zobaczyć w naszych oczach zmęczenie. Klimat bardzo wilgotny, do tego bagniste podłoże, nieustanna koncentracja by się nie poślizgnąć oraz ciężki plecak (dla Daniela) nas męczyły. 13 kilometrów polami ryżowymi w Sa Pa nie można porównywać do zwykłych 13 kilometrów na naszych terenach. Ostatnie 2 kilometry były dla mnie prawdziwą męką.

Nasze towarzyszące kobiety miały ubrane zwykłe klapki. Po pierwszym kilometrze zrozumieliśmy, że chodzi o buty bardzo praktyczne. Bagno można w najbliższym strumyku zmyć a nogi cały czas „oddychają”.

DSCN1839.JPG

Podczas obiadu dwie towarzyszące nam kobiety zaoferowały nam produkty własnej produkcji. Można powiedzieć, że chodziło bardziej o przymusowe zakupy, bo same nam powiedziały, że jeżeli byliśmy zadowoleni z ich pomocą podczas wycieczki, w takim raziem jesteśmy powinni od każdej coś kupić. Nawet musieliśmy kupić upominek od małej dziewczynki, która mogła mieć 5 aż 6 lat.

Przewodniczka tłumaczyła nam, że sprzedawaniem własnoręcznych upominków jest jedynym zarobkiem dla kobiet z tradycyjnych wiosek, by kupić swej rodzinie coś do zjedzenia.

W dolinach okolic Sa Pa mieszkają Czarni, Biali i Kwieciści Hmongowie oraz Czerwoni Dzao. Każda grupa etniczna jest na pierwszy rzut oka rozpoznywalna. Wskaźnikiem są zazwyczaj tradycyjne stroje a też fryzury. Każda grupa etniczna ma swój własny język. Mieszkańcy okolic Sa Pa porozumiewają się językiem wietnamskim, ale ze swojimi sąsiadami gadają swoim dialektem .

DSCN1870.JPG

IMG_0065.JPG

DSCN1923.JPG

DSCN1875.JPG

Niemal każda rodzina posiada swoje własne pole ryżowe a też małą działkę na uprawianie warzyw, przedewszystkim dyni, pomidorów, papryk, kukurydzy i roślinek indygowca używanego do barwienia tkanin. Właśnie ryż i warzywa są spożywane każdy dzień, jak przez Hmongów, tak i Dzaów. Mięso  jest dla grup etnicznych w Sa Pa czymś bardzo sporadycznym.

Ryż, który rośnie na tarasach w terenach górzystych, zazwyczaj nie jest sprzedawanym towarem. Przyczyny są dwie. Właściciele pól ryżowych ryż sadzą a następnie ręcznie zbierają  dla własnego spożycia. Drugim powodem jest długi i zkomplikowany transport, który by cenę ryżu podwyższył. Dlatego ryż z Wietnamu, który najczęście ląduje na półka w naszych sklepach spożywczych pochodzi z nizin we Wietnamie.

DSCN1845.JPG

DSCN1848.JPG

Malownicze tarasy, jak można zobaczyć na zdjęciach poniżej, liczą setki lat. Od kilkudziesiąt lat są też atrakcją dla turystów, których przyciągają pejzaże niemal jak z bajki. Tubylcy uczą się języka angielskiego, który stanowi dla nich pomyślną furtkę do pieniędzy. Zwykła rodzina spędza swoje życie na polach ryżowych, czy też działkach oraz hoduje zwierzęta. W żaden sposób nie mają dostępu do pieniędzy, gdyż niczego nie sprzedają. Jednak dzięki turystom można zacząć sprzedawać własnoręczne branzoletki, torby, ubrania czy też biżuterię typową dla tego terenu. A w ostatnich latach nawet oprowadzać zwiedzających po polach ryżowych i zaprowadzać ich do typowych wiosek grup etnicznych. W taki sposób przede wszystkim kobiety zarabiają parę dolarów miesięcznie i mogą wspomóc swoją rodzinę finansowo i zapewnić chociaż troszęczkę wyższy standard życia.

DSCN1855.JPG

DSCN1873.JPG

DSCN1853.JPG

DSCN1818.JPG
Nasze dwie przewodniczki nauczyły się języka angielskiego od turystów. Podsłuchiwaniem rozmów nauczyli się języka do takiego poziomu, by bez problemu dogadać się z nowo przyjażdżającymi zagranicznymi osobami. A potem, że angielskiego nie można się nauczyć… Kobiety z wiosek między sobą gadają po angielsku, by ćwiczyć język i wzajemnie się poprawiać. Dzieci od 6 lat obowiązkowo uczęszczają do szkół podstawowych, w których uczą się języka angielskiego.

Homestay
Dalszym sposobem jak zarobić pieniądze, to zaoferować zakwaterowanie turystom w swym własnym domu. Nas przewodniczka zaprowadziła do dużego domu, w którym oprócz członków rodziny nocowało około 15 dalszych turystów. Warunki w takich domach są bardziej spartańskie, ale zato można poczuć swoistą atmosferę. Członkowie rodziny mieszkają w jednym wspólnym pomieszczeniu. Łóżka znajdują się jeden obok drugiego. W takim pokoju mieszkają rodzice, dziadkowie i  dzieci. Rodziny nie znają, co dla nas jest prywatność. Także prysznic jest rzeczą sporadyczną w takich domach. A gotować można tylko nad ogniem.

DSCN1909.JPG

DSCN1910.JPG

Odpoczynek po długiej wycieczce

DSCN1898.JPG

Oto zdjęcia z naszej drugiej wycieczki

DSCN1926.JPG

DSCN1917.JPG

DSCN1918.JPG

Easy Rider przygoda w Dalacie

Przygód wiele, czasu mało, by pisać wpisy na blog. Pomiędzy nasze ostatnie odwiedzone destynacje należy górskie miasteczko Dalat i jego okolice. Dalat leży w centralnej części Wietnamu, gdzie klimat jest bardzo chłodny w porównaniu z ostatnimi częściami tego państwa. Wyjechać do pasma górskiego nad 1500 m n.p.m. z warunkami jakie panują na wietnamskich drogach to nie lada łatwa rzecz. Drogi są naprawdę w katastrofalnym stanie. Najgorsze to, że nawet pewne odcinki dróg, które były odnowione przed 3 laty, wyglądają jak drogi stare 20 lat. Jak nam tubylcy powiedzieli, Wietnam pora się z wysoką korupcją, która jest najbardziej widoczna na komunikacjach miejskich (zamiast 10 cm asfaltu, które są na fakturze, na ziemi leżą zaledwie 3 cm).

W dniu przyjazdu właścicielka naszego hostelu poleciła nam, by wyjechać poza miasto na motorze i podziwiać przepiękne widoki dzikiej przyrody okolic Dalatu. Pejzaż jest charakterystyczny wysokimi górami, plantażami kawy, rolniczymi działkami a też szklarniami. W tym regonie uprawiają się głównie pomidory, sałaty, ogórki i jagody. Zaś jak nam było powiedziane, od 14 lat okolice Dalatu słyną z uprawiania ozdobnych kwiatów jak róże, goździki i gerbery, które są dytrybuowane do całego Wietnamu. Wietnamczycy mieli wspaniałych mentorów, którzy nauczyli ich jak najefektywniej i najskuteczniej uprawiać cokolwiek w szklarniach i foliownikach. Największe zasługi mają Holenderzy oraz Francuzi.

20140715-195239-71559258.jpg

20140715-195238-71558447.jpg

20140715-195241-71561066.jpg<br

Najlepszą obcją by poznać okolice i kulturę Dalatu jest przejżdżka z Easy Riders. W mieście jest ich bardzo dużo, ale trzeba dbać by nie wpaść na oszustów. Prawdziwy Easy Rider to nie jest prosty kierowca, który zawiezie nas do ciekawych miejsc w okolicy. Jest przewodnikiem, który posiada sporą wiedzę o historii i kulturze Wietnamu. Polecamy również sprawdzić poziom ich znajomości języka angielskiego. Każdy z grupy Easy Rider nosi niebieską kurtkę z logiem i posiada notesik rekomendacji klientów w ich językach ojczystych.

20140717-175130-64290689.jpg

Nasz sympatyczny Easy Rider Joseph znał język angielski i francuski a notesiki prowadzi od roku 1992, dał nam poczytać od zadowolonych klientów z Czech i Polski. Żeby nie myśleć, że Easy Riders jeżdżą tylko na jednodniowe wycieczki po okolicy Dalatu musimy powiedzieć, że można z nimi przejechać cały Wietnam. Zadowoleni klienci pisali rekomendacje po 30 dniowych wycieczkach i przejechanych 4 000 km. Podróż można uszyć na miarę klienta. Cena jednego dnia all inclusive (jedzenie, zakwaterowanie) wynosi 70 USD. A zaś cena za jeden dzień w okolicach Dalatu kosztuje 25 USD.

Joseph to doświadczony Easy Rider, który pokazuje zakątki Wietnamu już 22 lat. Od razu nam zdradził, że jego rodzina wyznaje katolicyzm, tak jak 10% Wietnamczyków a jego polityczne poglądy zmierzają do zachodnich demokratycznych państw. Z tego powodu „amerykańską wojnę”, jak zwykli tutaj miniony konflikt nazywać, odbierał pozytywnie. Nawet aż nas przerziło zdanie, że w końcu fajne, że zrzucili na okolicę Dalatu napalm, bo mógł powstać nowy obszar rolniczy, bo niezrzucili „orange” (wychladac). Pokazał i wytłumaczył nam mnóstwo interesujących rzeczy. W tej górzystej okolicy położonej 1.500 m n.p.m. Jest specyficzny klimat, który umożliwia uprawiać jarzyny i owoce, które w całym Wietnamie nie można zyskać. Można między nie zaliczyć truskawki, sałatki, groszek, marchewkę i inne. Drugą stacją była farma kwiatów, których jest tam mnóstwo i ich szklarnie „zdobią” stoki gór. My wolimy widok na dzikie lasy deszczowe aniżeli zagospodarowane pola. Ciekawym zatrzymaniem była farma linia produkcyjna jedwabiu, o której napiszemy w następnym wpisie. Dla Daniela jako miłośnika kawy było wzbogacające zatrzymanie na plantaży kawy. Już dla nas słowa takie jak moka, robusta, arabika nie oznaczają tylko jakieś napisy na etykiecie, ale konkretne drzewka i kształt ich liści. Spróbowaliśmy również luksusową kawę, której ziarnka przeszły ustrojem pokarmowym cybetek. Kawa dla nas była pewnym zawiedzeniem, bo ziarnka kawy mieszają z kakaem i wychodzi z tego takie słodkie coś a w dodatku tubylcy dodają do napoju cukier i Salko.

A teraz zdjęcia z naszej udanej wycieczki:

20140717-175611-64571802.jpg

20140717-175622-64582378.jpg

20140717-181559-65759991.jpg

20140717-181600-65760823.jpg

20140717-182106-66066506.jpg

20140717-182116-66076888.jpg

Bajkowe życie backpackersów

Od dłuższego czasu mamy na naszym „wish liście” (lista wymarzonych miejsc / atrakcji itp.) pobyt w luksusowym hotelu za w miare niską cenę. Zaraz po przyjeździe do Wietnamu zachciało nam się wypoczynku. Stresy z sesji i zakończenia studiów były dostarczającym powodem. Prosto po hektycznym Saigonie wybraliśmy się do letniska Mui Ne.

Miejscowość leży nad Morzem Południowochińskim, które nas zaskoczyło swoją stosunkowo niską temperaturą. Ze sportów wodnych kitting na plaży w Mui Ne zwycięża. Silne monsunowe wiatry i wysokie fale kittowcą sprzyjają.

Co więcej pisać? Chodzi o przepiękną szeroką i długą plażę, jak możecie zobaczyć na zdjęciach poniżej. A jak już stwierdziliśmy, gdzie są przepiękne plaże spotykamy Rosjanów. Więc obok wietnamskiego alfabetu widnieje na tablicach sklepików i restauracji azbuka. Nawet pan w aptece mówił po rosyjsku. 😉

20140710-212701-77221358.jpg

Nasz bajkowy hotel
I teraz co do naszego hotelu, w którym czuliśmy się jak w bajce. Mia Resort to hotel 4*, gdzie usługi zasługiwały nawet na 6*. Zimne ręczniczki przynoszone na plaż dla ochlody razem z świeżymi owocami na patyczku, śniadanie przy basenie jak dla królów, czekoladki na dobranoc, świeża kawa do dyspozycji w pokoju, rozmowy i zagadywanie managerów każdy dzień, czy wszystko jest w porządku nas pozytywnie zaskoczyły. W dodatku pierwszego ranka do nas podczas śniadania podeszła managerka hotelu i odezwała się do nas po polsku. Managerka Kasia pochodzi z Wrocławia, ale ze swym narzeczonym Anglikiem jeżdżą po całym świecie i prowadzą hotele rok co rok w innym państwie.

Dosyć słów, czas na zdjęcia. Jak wszyscy wiemy jedno zdjęcie warte tysiąc słów.

20140710-214231-78151825.jpg

20140710-214252-78172860.jpg

20140710-214242-78162563.jpg

Goście tego resortu mogą się ochłodzić w przyjemnym basenie, który w dodatku jest niesamowicie fotogeniczny, posądźcie sami.

20140710-214831-78511793.jpg

20140710-214821-78501039.jpg

20140710-214832-78512676.jpg

Hotel oferuje wyśmienite dania zachodniej kuchni oraz tradycyjne dania wietnamskie. Jesteśmy smakoszami a hotelowa restauracja „Sandals” maksymalnie zaspokajała nasze kubki smakowe.

20140710-215331-78811372.jpg

20140710-215329-78809789.jpg

Daniel przywiózł sobie z Sajgonu „saigon quirts” (biegunka z powodu bakterii E Coli) i przeleżał niemalże cały dzień w tym oto pokoju:

20140710-215902-79142745.jpg

20140710-215912-79152966.jpg

Resorty tego typu wywułują iluzje dobrze rozwiniętego kraju, ale wystarczy wyjść poza mury hotelów i zobaczyć prawe oblicze tego państwa. Jednak plaże Wietnamczycy mają znakomite.

20140710-220618-79578896.jpg

Piasek, piaseczek w Mui Ne

Organizowanym wycieczkom dziękujymy, korzystamy z własnych sił. W każdym hostelu i hotelu można zapłacić różnego rodzaju wycieczki, które polegają na dwóch zasadach – jedzie się w jeapach a cena wycieczki sięga zenitu (780 – 900 000 VDG/ osoba). Wynajęcie motocykla na cały dzień w mieście Mui Ne, które leży nad morzem i jest mekką wszystkich wodnych sportów (ale o tym w następnym wpisie), zajeło nam dosłowa 2 minuty a jego koszt wynosił 200 000 VDG. A więc czemu nie skorzystać z motocyklu dla wycieczek bliżej, ale też i dalej położonych ciekawych miejsc?

W planie były białe duny, czerwone duny a też miniatura Grand Canionu (Fairy Stream). Zaliczyliśmy 80 km na dwóch kółkach z przeciętnom szybkością 60 km/h. Niestety z powodu złej pogody tylko pierwszy punkt programu udało nam się w pełni zrealizować. Pora deszczowa potrafi zrobić swoje i może niezle dopalić na motorbiku, jak doświaczyliśmy.

20140709-222645-80805687.jpg

Instrukcje, które nam podali w hotelu, by jechać prosto przed siebie i tylko na jednym skrzyżowaniu skręcić w lewo, nam były do niczego. Błądziliśmy po wszystkich zakątkach. Białe duny (white sand dunes) po odjechanych kilometrach wreszcie znaleźliśmy.20140709-222954-80994124.jpg

Zwiedzanie dun umiliły nam quads do piasku (patrz zdjęcie). Wynajęcie na 30 minut kosztowało 500 000 VDG. Przygoda się zaczęła, kiedy pojazd przestał jechać na środku samej „pustyni”. Przechadzka przez same południe po pomoc była zasmakowaniem życie Nomadów na pustyni. Panowie od quads stwierdzili, że nam zabrakło beznyny. Perfekcja sama o siebie – wypuścić swych klientów na piaszczyste duny z półpustym bakiem. Drugi quad, który nam dali w zamian, po 20 minutach ZNOWU wykitował. Po raz drugi zabrało nam benzyny. Śmiać się, płakać? Śmiać!

20140710-072158-26518692.jpg

20140710-072328-26608032.jpg

20140710-072615-26775631.jpg

20140710-075230-28350800.jpg

20140710-075637-28597849.jpg

20140710-075954-28794831.jpg

Na drodze powrótnej zaczeło lać jak z cebra. Raining season nam dał w kość. Miejscami było trzeba przejechać kompletnie zalane odcinki drogi. Takie kałuże były głębokie 20 cm, więc rura wydechowa motocykla była niemalże zalana. Najwięcej rozbaliwi nas Wietnamczycy, którzy z uśmieszkami na twarzy przejeżdżali takie kałuże w prędkości 40km/h i liczyli na to, że przeciko jadące wehikle i ich pasażarowie będą kompletnie oblani ciepła wodą z kałuży.

Czyli na czerwone duny ani mały Grand Canion nam zabrało sił, więc ślemy zdjęcia, co powinniśmy widzieć, ale nam się nie udało.

Red Sand Dunes

20140710-081053-29453286.jpg

Fairy Stream

20140710-081326-29606001.jpg

Fabryka na wakacje nad morzem

Wizyta największej wyspy Tajlandii za nami. Phuket w skrócie można zcharakteryzować jako jeden duży resort światowej rangi nad morzem. Głównie na zachodnim wybrzeżu koncentrują się wielkie hotelowe kompleksy, condominia, bungalowy, boutique hotele i hostele czy też guesthousy. Powód jest zrozumiały. Przepiękne plaże przyciągają tysięce turystów rocznie. Wiele ludzi tutaj przyjeżdża by tylko poleżeć na plaży, poopalać się a wieczorem wypić drinka w typowo zachodnim barze/ restauracji i zrobić zakupy w nam wszystkim znanych stoiskach z cetkami. Po prostu spędzić zwykłe wakacje nad morzem bez ogarnienia miejscowej kultury, czy też kuchni.
Phuket ma wiele plaży do zaoferowania. Nam udało się, dzięki wypożyczonemu skuterowi, przejechać i zobaczyć następujące plaże: Kata Beach Yai, Kata Beach Noi, Patong Beach, Kamala Beach, Karon Beach. Jedna plaża równa się skupisko hoteli, resortów i typowego zaplecza turystycznego – restauracje, bary, sklepy, masaże, wypożyczalnie motocyklów, samochodów, wodne atracje, agencje turystyczne sprzedający miliony wycieczek do okolic Phuketu.

20130821-212625.jpg

20130821-212638.jpg
Jedno zdjęcie jest warte więcej niż 1000 słów, więc zobaczcie sami, jakimi plażami może się Phuket pochwalić:

Kata Beach Yai – jedna z bardzo ładnych plaży. Tubylcy twierdzą, że chodzi o najpiękniejszą plaże w całej Azji! Długa, szeroka (!!!), z jasnym piaskiem i czyściutkim morzem. Miejscem spotkań wielu surferów, którzy szaleją na falach głównie podczas pory deszczowej (low season). Od leżaków, które można wynająć, trzeba iśc około 50 metrów do morza! Tego jeszcze nie doświadczyliśmy w Tajlandii. Niestety przyjemne środowisko wg nas szpecą mury hotelowego kompleksu Club Med. Hotel Club Med był zbudowany w 70. latach jako pierwszy hotel na Kata Beach. Kompleks rozciąga się wzdłuż całej plaży. Z tego powodu promenada z sklepikami, restauracjami i barami przeniosła się za kompleks Clubu Med i znowu straszą mury, ale od strony promenady. Mury szczelnie zamykające kompleks Club Med utrudniają reszcie hotelom dojście do plaży. Wybrany przez nas hotel może znajdować się 150 metrów od plaży linią powietrzną, ale trzeba obejść cały kompleks i droga przedłuża się na niespełna jeden kilometr. Dlatego warto wybierać hotel na końcach plaży lub wybrać inną destynację na Phukecie.

20130821-212736.jpg

20130821-212750.jpg

20130821-212759.jpg

20130821-212808.jpg

Patong Beach – szaleństwo, ludzi jak mrówek na mrowisku, opalające się ‚kurczaki’ na słońcu, największy i najżywszy resort na całej wyspie. Miejsce rozciąga się od plaży pod górkę. Jeżeli ktoś przepada za wielkimi imprezami, światłami reflektorów, niech wyjeżdża do Patongu. Nam szaleństwo tego miejsca wystarczyło i po godzinie przechadzania się po plaży i mieście odjechaliśmy do spokojniejszej destynacji. Jednak, co może dużo osób zadowolić, w Patong znajduje się dużo Starbucks Coffee, McDonald’s, KFC, 7eleven oraz Hard Rock Cafe.

20130821-212942.jpg

20130821-213005.jpg

20130821-213019.jpg

20130821-213031.jpg

20130821-213043.jpg

20130821-213052.jpg

20130821-213100.jpg

Kamala Beach – zgadujemy, iż w tym miejscu mieszka podczas wakacji w Tajlandii (grudzień- styczeń) wielu gwiazdorów i bogatych ludzi. Nowoczesne kompleksy condominiów otaczają górzyste wybrzeże plaży. Plaża bardzo spokojna i przyjemna. Można na niej znaleść małe restauracyjki oraz bary. Pare hoteli i apartamentów jest umiejscowionych wprost na plaży.

20130821-213140.jpg

20130821-213148.jpg

20130821-213157.jpg

20130821-213205.jpg

20130821-213236.jpg

20130821-213250.jpg

20130821-213311.jpg

20130821-213320.jpg

Karon Beach – wąziutka, ale długa plaża z najdrobniejszym (czy też najdelikatniejszym) piaskiem na Phukecie. Bardzo sympatyczne miejsce. Miasteczko bez wahania dostaje od nas najwięcej punktów za atmosferę, miejsce oraz wspaniałe możliwości do przechadzek.

20130821-213357.jpg

20130821-213410.jpg

20130821-213419.jpg

20130821-213428.jpg

20130821-213437.jpg

Kata Beach Noi– miejscowość ta mieści się pod plażą Kata Beach Yai. Plaża w pewnym sensie przypomina nam plaże z Ko Lanty, gdyż wysokie góry pełne zieleni z obu stron otaczają to przepiękne piaszczyste miejsce. Pomiędzy zielonymi drzewami ukryte są małe bungalowy oraz luksusowe hotele. Dla Kasi plaża nr. 1 na Phukecie (z tych co widzieliśmy). Niestety fotoaparat nam się wybił i nie mamy fotografi z tego miejsca. Sami musicie przyjechać i zobaczyć. 😉

Ko Phi Phi pipi piii pi

Koh Phi Phi Don jest jedną z najpiękniejszych wysp całej Tajlandii. Wysepka jest bardzo mała, bez samochodów i przepełnionych dróg. Wysokie sterczące skały wapienne i specyficzny kształt wyspy jak klepsydra, wszystkim wbije się w pamięć.

20130819-214519.jpg
Zamiast samochodów miejscowym a teraz zwłaszcza turystom służą long tail boats, czyli łodzie z długim ogonem. Bardzo charakterystyczne dla tego miejsca.

20130819-214657.jpg
Wyspa ma młodzieżowy klimat. Zdecydowana większość odwiedzających to młode osoby a z obserwowań możemy konstatować, że niemalże wszyscy mieli tatuaż. W małej wiosce, bo nie można nazwać to miastem, jest mnóstwo salonów Tatto i szkół dla nurków. Z tego też powodu skupia się tu właśnie subkultura nurków. Najwięcej jest tam jednak barów z różną tematyką, ale raczej orientowaną na zachodnie kultury. W pierwszym rzędzie Koh Phi Phi to przepiękna przyroda, bielutki piasek, azurowe morze, ale też wieczorowe żwawe dyskoteki na plaży. Miasto budzi się nocą, bo przez dzień panuje tam wyluzowana i spokojna atmosfera. Każdy bar wieczorem organizuje pokaz fireshow, a muszę przyznać, że było na co patrzeć (mówi Daniel). Za to Kasia z podziwem oglądała wszystkie bary, ich dekoracje, wykorzystanie światła, ognia itp. i bez przerwy powtarzała: „My sóm na Hawaii Party!”. Podobieństwo jest wyraźne. Sami posądźcie.

20130819-214758.jpg

20130819-214746.jpg

20130819-214814.jpg

20130819-214806.jpg

20130819-214846.jpg
Postanowiliśmy w tak cudownym miejscu „posznorchlowac”, żeby zobaczyć podmorskie życie na rafach koralowych. Chociaż wszędzie można było kupić o połowę tańszą wycieczkę z „sznorchlowaniem”, zdecydowaliśmy wziąść udział w wyprawie organizowanej przez The Adventure Club. Podstawowa różnica tych wycieczek jest taka, iż tańsza wersja oznacza 50 osób nurkujących w jednym miejscu a łącznie 1h w wodzie. W porównaniu z naszą pięcioosobową grupą wraz z przewodnikiem na 3 godziny w wodzie. Do miejsc pełnych kolorowych rybek pojechaliśmy tradycyjnym long tail boatem. Zobaczyliśmy ogromną ilość rodzaji ryb, ale niestety najciekawsze i najniebezpieczniejsze rekiny nie zobaczyliśmy. A przewodnik opowiadał, że wczoraj mieli szczęście i zobaczyli z paru metrów 25 rekinów. No, mieliśmy pecha, ale może i tak lepiej, przynajmniej nie musieliśmy prać kąpielówki.

20130819-215012.jpg

20130819-215051.jpg

20130819-215108.jpg

20130819-215037.jpg

Drugiego dnia pożyczyliśmy kajak i płynęli do plaży małp (Monkey Beach). A doprawdy całe stado siedziało na plaży i obserwowało ciekawskich turystów przyjeżdżających na nich popatrzeć. Trzeba dodać, że na plaży nas było tylko dziewięciu. Wygody nieorganizowanej wyprawy są chyba najwyraźniej wszystkim jasne.

20130819-215544.jpg

20130819-215535.jpg

20130819-215558.jpg

20130819-215607.jpg

20130819-215621.jpg

Tajlandię w turystycznym podaniu charakteryzuje pare fotografii, które są do napotkania wszędzie. Najczęściej występuje ta oto fotografia:

20130819-215705.jpg

Chodzi o widok na wyspie Ko Phi Phi Leh na plaży Maya Bay (którą my nawiasem mówiąc nie widzieliśmy). Podczas snorchling wycieczki nasz przewodnik nas pytał, czy chcemy pojechać do Maya Bay, ale uprzedzał, że na małej plaży będzie tysięcy ludzi i będzie trzeba zapłacic entrance fee (wstęp) 200 THB. Masy ludzi nas odradziły a wczoraj na wyspie Phuket (65 km dalej od Ko Phi Phi Leh) stwierdziliśmy, że właśnie chodziło o TĄ PLAŻ! Przynajmiej mamy powód wrócić na malutkie wyspy w prowincji Krabi.

Jedna mała rada- nie wybierajcie się na Phi Phi Islands na dłużej niż 3 dni! Trzeba szybko zwiedzić wszystkie miejsca, zaczerpnąć atmosferę, pstryknąć pare ładnych zdjęć do rodzinnego albumu, ale potem wyjechać. Wyspa nie jest przeznaczona na długie, spokojne i beztroskie relaksowanie się na plaży. Trust us

20130819-215630.jpg

Raj na ziemi – Ko Lanta

Kiedy jeździ się, zwiedza, pakuje, wypakowywuje, przychodzi pewien moment, gdy człowiek siada i bez namysłu stwierdza: „wystarczyło, czas na relaks”. Fotografie dzikych plaży Tajlandii pryciągają każdy rok miliony turystów. Na nas także przysła już pora by podziwiać te oto skarby Tajlandii.

20130816-213122.jpg

Pare porad dla podróżujących z północy na południe:
Drogę z Chiang Mai do Bangkoku pokonaliśmy nocnym VIP autobusem (637 THB/os), który polecamy wszystkim bez różnicy wieku. 24 fotelów w całym dwu piętrowym autobusie, LCD ekran dla każdego siedzenia, koc, woda oraz swaczynka dla każdego pasażera. Droga trwa 9 godzin. Warto informować się na dworcu autobusowym w Chiang Mai/ Bangkoku, które autobusy na prawdę są VIP. Niestety wszystkie spółki (około 15x) namawiają potencionalnych klientów do jazdy z ich VIP autobusami, które do VIP mają tak daleko jak my aktualnie do Europy. Na obietnice wiele podróżujących dopłaci. Trzeba mieć dużo siły by ignorować wszystkie wykrzykujące i namawiające panie w okienkach na dworcu, ale opłaca się.

20130814-211715.jpg

Żeby zaoszczędzić dalszych 12 godzin w autobusie, zdecydowaliśmy się polecieć samolotem na południe Tajlandii z Bangkoku. Celowa destynacja: Krabi- najtańsze bilety wygrały (AirAsia.com). W Krabi spędziliśmy jedną noc. Zwiedzania miasta nad rzeką nie zajmie dużo czasu, więc dalszy dzień rano wyruszyliśmy na wyspe Ko Lanta Yai.

Ko Lanta Yai (Kho Lanta)
Ko Lanta jest drugą największą wyspą w całej prowincji Krabi (spośród 52 wysp). Lanta leży 90 kilometrów od miasta Krabi. Jeżeli chce się podziwiać uroki długich, czystych plaży bez milionyów opalających się turystów – trzeba wybrać Ko Lantę.

20130816-224734.jpg

20130816-224745.jpg

Podczas low season sporo restauracji, hotelów, barów na plaży i resortów jest zamkniętych (high season zaczyna się na końcu września a kończy w marcu lub kwietniu). Natrafiliśmy na parę miejsc, które wyglądały jak z innego (zamarłego) świata. Spustoszała krajina pełna śmieci, liści palmowych, kokosów i dalszych nie określonych rzeczy, które przyniosły fale morza.

20130816-220648.jpg

20130816-220659.jpg

Jednak low season ma swoje duże a chyba najlepsze plusy! Zero(no dobra, może maksymalnie tysiąc) turystów na całej wyspie! Natrafiliśmy na plaże, na których byliśmy sami lub z dalszymi 8 ludziami. Zakochaliśmy się do tej śpiącej wyspy. Raj na ziemi, kiedy można słyszeć tylko szelest fali i własny oddech.

20130816-221334.jpg

20130816-221344.jpg

20130816-221407.jpg

Teren wyspy jest bardzo zróżnicowany. Przeważają góry a też dżungla, więc najlepiej jak poruszać się po wyspie są motocykle (200 THB/ 24 godzin). Orientacja jest bardzo prosta. Z północy na południe prowadzą dwie drogi. Jedna na wschodnim, druga na zachodnim wybrzeżu. Dwie drogi złączają dwa brzegi w samym środku wyspy. Lanta ma 30 km długości a 6 kilometrów szerokości. Plaże znajdują się tylko na zachodnim wybrzeżu, wioska rybaków Old City oraz port na wschodnim wybrzeżu. Pier, z którego wyjeżdzają wszystkie turystyczne łódki na inne wyspy, leży na samej północy wyspy.

20130816-224709.jpg

20130816-224720.jpg

20130816-222331.jpg

20130816-222349.jpg

20130816-222359.jpg

20130816-222426.jpg

20130816-222541.jpg

A jutro dalsza wysepka Ko Phi Phi! Do zobaczenia.

Jak zostać gangsterem ulic

Jak najlepiej poznać okolice danego miasta? Odpowiedź bardzo prosta. Najlepiej i najtaniej na motocyklu. W Chiang Mai (mieście na samej północy Tajlandii) wzdłuż rzeki, na ulicy Th Moon Muang, istnieje mnóstwo firm, które wynajmują rowery, motocykle i samochody. Wypożyczenie motocyklu zajmie niespełna 10 minut. Wypisać dane kierowcy, podpisać reguły i zastrzeżenia firmy, oddać paszport jako deposit, zapłacić 200 THB za 24 godzin plus 50 THB ubezpieczenie (warto poinformować się co wszystko kryje dane ubezpieczenie) i wybrać kask oraz motocykl. Uwaga! Nie trzeba nawet pokazywać prawa jazdy!! Mieliśmy wypożyczony skooter 125 cm3, niepolecamy wybierać z mniejszą pojemnością, ponieważ by nie zdołał bardzo strome drogi. Żaden z nas nie ma prawo jazdy na taki motocykl a z wypożyczeniem nie było najmniejszego problemu.

20130813-080616.jpg

20130813-075707.jpg

Troszeczkę nas przeraża, jak mieszkańcy Tajlandii są benewolentni wobec bezpieczeństwa na drogach. Niemalże nikt nie zapina pasów w samochodzie; dzieci (nawet trzylatki) siedzą na przednim siedzeniu; fotelik samochodowy dla dzieci nikt nie ma w samochodach; 80% kierówców motocyklów jeździ bez kasku na głowie; na motocyklach jeżdżą z osobą dorosłą nawet niemowlaki. Co prawda szybko się w tym państwie nie jeździ, 30- 40 km/godz w miastach, około 70 km/godz poza miastem, ale liczba wszystkich pojazdów jest ogromna.

Na jazdę po lewej stronie trzeba się przyzwyczajić. Nie chcąc udało nam się zrobić parę rozgrzewkowych kółek, ale nie wyszły na marne, więc polecamy się przyzwyczaić do motocyklu w mniej frekwentowanym miejscu. Zasady są proste – jechać jak wszyscy jadą, stać jak wszyscy stoją. Zdarzały się włączone czerwone światła, które wszyscy przejeżdżali jakby nic. Okazało się, że to były przejścia dla pieszych, więc kredo dróg tajlandyjskich – kto jest większy ma pierwszeństwo. Na skrzyżowaniu ma najprawdopodobniej pierszeństwo ten, kto szybciej przyjedzie. Motocykle jeżdżą najczęściej w grupie po lewej stronie drogi o nieco wolniej aniżeli reszta pojazdów. Natomiast na czerwonym świetle wszystkie motocykle przecisną się do przodu i wszystkie razem wystartują. Ten sposób jest tutaj zażyty i nikomu nie przeszkadza, ponieważ motocykle mają lepszą akcelerację niż samochody. Zastanawiałem się, czy dźwignia skrzyni biegów w pojazdach przeznaczonych do lewostronnego ruchu jest również na odwrót? O kazało się, że nie. Więc dźwignia skrzyni biegów jest takie same jak u nas, tylko kierownica zmienia miejse.

20130813-073351.jpg

Daniel przyzwyczajił się do hektycznego peletonu motocyklistów, którzy wyjeżdżają, zjeżdżają, wymijają się bez użycia kierunkowskazu. Można by powiedzieć, że zaliczał się do ‚motocyklowego gangu ulic’.

20130813-081012.jpg

20130813-073056.jpg

Pierwszy dzień wyjechaliśmy do gór Doi Suthep, gdzie znajduje się najważniejsza świątynia północnej Tajlandii- Wat Phra That Doi Suthep , do której prowadzi 306 schodów. Wat zbudowany był w roku 1383 podczas panowania króla Keu Naonea. Wg dostępnych informacji świątynia należy do końcowych destynacji wielu pielgrzymek mnichów i wyznających buddyzm.

20130813-080027.jpg

20130813-080130.jpg

20130813-080143.jpg

20130813-080201.jpg

Podczas wycieczek na motocyklu nie może zabraknąć odwiedzin prawdziwych tradycyjnych wiosek w górach. Gdy się przyjeżdża do takiego miejsca nasuwają się różne myśli. Wioski i ich obywatele żyją w innym świecie. Jeden przymiotnik za drugim przelatuje nam w głowie: beztroskie życie, zacofane, piękne, smutne, inne, ztracone miejsce itp. Większość obywateli Tajladnii żyje w podobny sposób jak europejczcy, ale stale można znaleźć miejsa, w których jakby czas wolniej płynął.

20130813-080257.jpg

20130813-080309.jpg

20130813-080325.jpg

20130813-080338.jpg

20130813-080355.jpg

Drugi dzień spędziliśmy w odległym od Chiang Maiu monsumowym lesie, gdzie spływa wiele wodospadów. Około drogi są drogowskazy do różnych wodospadów. Wybraliśmy jeden na chybił trafił a to okazało się błędem. Po zapłaceniu wejścia (100 BTH/osoba) pusty parking sygnalizował, że coś nie tak. Na pewno podczas sezonu deszczowego nie warto wchodzić do takich miejsc, ponieważ teren jest trudny i niebezpieczny do pokonania. Podłoże ślizga, mostki i terasy widokowe są zpróchniałe. Chociaż jest sporo wody, czyli wodospady miały by być spektakularme, my wybraliśmy trochę większe spływy na Głuchówce w Bystrzycy.

20130813-080452.jpg

20130813-080500.jpg

20130813-080512.jpg

20130813-080522.jpg

20130813-080530.jpg
Pozdrawiamy!

20130813-080543.jpg

Sukhothai – no i znowu cegły?

Przygody w dżungli nas na tyle wyczerpały fizycznie, ale też psychicznie, że zdecydowaliśmy się podążyć dalej w kierunku nam już znanych i przyjemnych świątyń. Tym razem do innego miasta, którego historyczna część jest także zaliczana do światowego dziedzictwa UNESCO.

20130809-232352.jpg

Sukhothai leży na dalekiej północy Tajlandii, więc było trzeba spędzić pare długich godzin w autobusach. Trasa: Pak Chong- Nakhon Sawan (2nd class with A/C 250 THB, 6 godz), Nakhon Sawan- Sukhothai (2nd class with A/C, 185 THB, 4 godz). Autobusy nas coraz bardziej szokują. Z każdym nowym wehikłem komfort i wnętrza spadają wg nas o klase, ale jak zawsze wybieramy 2nd class z klimatyzacją. Sami możecie zobaczyć:

20130809-213146.jpg

20130809-213159.jpg

20130809-213239.jpg

Jak z tekstu wynika- cały jeden dzień spędziliśmy w autobusach. Godziny zabijaliśmy pisaniem wpisów na blog, czytaniem przewodników i oglądaniem okolic za oknami. Trzeba przyznać, że drogi w Tajlandii są na bardzo wysokim poziomie! 2 aż 3 pasy w jednym kierunku -> wszędzie. Pokoszona trawa koło każdej drogi. Niektóre skrzyżowanie jakby wypadły z oka skrzyżowaniom w USA. Po prostu zadawaliśmy sobie pytanie, czy naprawdę jedziemy po drogach w niby ubogim kraju. Trzeba wspomnieć również o samochodach, które wszędzie widujemy. Niemal każdy Tajlandczyk jeździ w dużym, nowoczesnym pickupie albo na motocyklu. Ameryka jak wypisz wymaluj proszę państwa.

Powracając do naszego zwiedzania w Sukhothai:
Sukhothai jest często nazywana jako pierwsza stolica Tajlandii. Jak każdy przewodnik uprzedza: chodzi o rozpowszechniony błąd. Pierwsze budynki a głównie świątynie były zbudowane w XIII wieku. Potęga miasta w XIII wieku była tak wielka, iż podporządkowało ono sobie większą cześć dzisiejszej Tajlandii, a czas jego największej prosperity określany jest w historii kraju mianem „złotego wieku”.
Wszystkim zwiedzającym przyjdzie na myśl, iż świątynie by miały być bardzo podobne do tych w Ayuthai (gdzie już spędziliśmy cały dzień zwiedzaniem). Czyli cegły i znowu cegły, które można podziwiać. Pozory jednak mylą. Miejsce, w którym wszystkie UNESCO pamiątki leżą jest czarujące. Wysokie góry dookoła a głównie park z jeziorami i palmami jest miejscem harmonii i spokoju.

20130809-222155.jpg

20130809-222211.jpg

20130809-222229.jpg

Przejażdżka na rowerze w Historical Park zajmie około 5 godzin. Wstęp do całego parku kosztuje 100 THB dla dorosłego oraz 20 THB za rower.

20130809-222653.jpg

20130809-222714.jpg

20130809-222728.jpg

Wszystkie Waty (świątynie) są bardzo fotogeniczne, jak możecie zobaczyć poniżej.

20130809-222908.jpg

20130809-222925.jpg

20130809-222936.jpg

20130809-222948.jpg

20130809-223000.jpg

20130809-223019.jpg

Wycieczkę tą możemy polecić wszystkim. Odpoczniecie sobie a też zobaczycie mnóstwo ciekawych świątyń. I teraz nasza foto- sesja 😉 :

20130809-223642.jpg

20130809-223657.jpg

20130809-223716.jpg

20130809-223744.jpg